[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dwoje zakochanych, którzy świata poza sobą nie widzą i pragną spędzić razem
resztę życia, a nie jak para, która przeżyła jednorazową przygodę i więcej się
już pewnie nie zobaczy. Ogarnął go smutek.
O świcie, leżąc obok Mattie, starał się oprzeć pokusie zgarnięcia jej w
ramiona. Starał się też nie rozpamiętywać wczorajszej cudownej nocy,
śmiechu Mattie, cichego szeptu, upajającego zapachu jej skóry, smaku ust...
Wczoraj każda komórka jego ciała dosłownie płonęła. Nigdy wcześniej
czegoś takiego nie czuł, nie przeżył tak niesamowitej nocy, ale teraz musiał
oczyścić umysł, na chłodno zastanowić się nad tym, co się wydarzyło i co to
oznacza. Czyżby popełnił błąd?
Zazwyczaj po seksie z nową kobietą budził się z poczuciem spełnienia.
Jak zdobywca, która odkrył nowy ląd. Oczywiście często miał ochotę na
46
R
L
T
dalszą zabawę. Ale wczorajsza noc nie przypominała żadnej innej. Czuł cały
wachlarz emocji, a dziś miał potworny mętlik w głowie.
Patrzenie na Mattie, dotykanie jej, kochanie się z nią było pięknym i
niezwykłym doświadczeniem, ale najbardziej Jake'a zaskoczyło to, co
nastąpiło potem: uczucie błogości. Idylla. Leżał szczęśliwy, spokojny,
obejmując tę cudowną kobietę i wiedząc, że są dla siebie stworzeni. Przeraziła
go ta myśl. Z nikim nie czuł się tak blisko związany od czasu...
Na moment przeniósł się w przeszłość. Znów był małym chłopcem,
samotnym i wystraszonym, który stoi za drzwiami matczynej sypialni,
niczego nie rozumiejÄ…c.
Nie! Nie chciał o tym myśleć. Nigdy nie wracał pamięcią do tamtych
dni.
Teraz musi rozwikłać inny problem: co począć z Mattie. Pragnął zostać
z nią, chronić ją...
Chronić? Od czego? Od zła, od walących się drzew i budynków, od
chorób i zwykłych katarów, od innych mężczyzn? Człowieku, wez się w
garść!
Zwykle po nocy spędzonej z dziewczyną znikał. Brał deskę, ruszał na
plażę i godzinami surfował albo dzwonił do kumpla i razem szli do pubu. Po
prostu z żadną nie chciał się wiązać. Dziś miał wrócić do Mongolii, coś mu
jednak wyraznie ciążyło: niechęć do rozstania z Mattie. Lecz żaden związek
nie wchodzi w grę. Mattie należy się słowo wyjaśnienia.
Trudno mu było o tym myśleć, kiedy czuł obok siebie jej miękkie
rozgrzane ciało. Ostrożnie, by jej nie zbudzić, wstał z łóżka i przeszedł do
kuchni. Brutus czekał, by go wypuścić do ogródka. Otworzywszy drzwi, Jake
przez chwilę obserwował, jak pies gania po trawie. Następnie włączył czajnik,
47
R
L
T
zdjął osłonę z klatki, nasypał Pavarottiemu ziarna, nalał do miseczki świeżej
wody. Potem zalał kawę i udał się pod prysznic.
Stojąc pod strumieniem gorącej wody, rozmyślał o męczącej podróży:
najpierw czeka go długi lot do Pekinu, potem kolejny do Ułan Bator, a
stamtąd jazda ciężarówką. Właściwie to całkiem odpowiadało mu życie, jakie
wiódł. Jasne, czasem narzekał, że miesiącami tkwi na stepie, ale w gruncie
rzeczy lubił ten męski świat, z dala od kobiet i cywilizacji. Kopalnia, baraki,
jurty... to było jakby przedłużenie szkoły z internatem.
Dobrze się dogadywał ze swoim zespołem. Wieczorami grywali w
szachy, w pokera, w tryktraka lub scrabble'a. Zaprzyjaznił się też z kilkoma
tubylcami; przynajmniej raz w tygodniu jezdził konno. Zarabiał świetnie.
Specjaliści od ekologii i ochrony środowiska byli poszukiwani i mogli dorobić
się fortuny, jeśli godzili się na pracę w odległych częściach świata. Jake się na
to godził.
Był ambitny; chciał udowodnić swoim rodzicom, że idąc własną drogą,
osiągnie sukces. I nie chodziło o żaden młodzieńczy bunt. Ojciec nigdy nie
miał dla niego czasu. Z matką, przed jej załamaniem nerwowym, był
związany, lecz odkąd skończył dziewięć lat, zajmowały się nim guwernantki
lub Roy. Potem wysłano go do szkoły z internatem.
Rodzice skupili się na hodowli bydła, tresurze koni wyścigowych i
urządzaniu wystawnych przyjęć. Jake czuł się samotny, niechciany,
porzucony. Postanowił pokazać rodzicom, że nie zamierza iść w ich ślady, że
bez ich pomocy zdobędzie fortunę. Dlatego na razie nie planował zmieniać
pracy. Ale dzisiejszego ranka na myśl o kolejnym długim pobycie na
mongolskim pustkowiu czuł się tak, jakby nagle stanął nad krawędzią
przepaści.
48
R
L
T
Wiedział, że będzie mu brakowało Mattie, ale nie jest dla niej
odpowiednim partnerem. Nie potrafiłby jej zapewnić takiego życia, na jakie
zasługiwała. Jeżeli ma za grosz przyzwoitości, powinien ją o tym poinformo-
wać. Dziś. Teraz. Zanim wyjedzie. Zanim będzie za pózno.
Z kubkiem kawy w ręce stał oparty o blat, kiedy Mattie weszła do
kuchni. Miała na sobie biały szlafrok, luzno przewiązany w pasie. Była boso.
Ciekawe, czy specjalnie zostawiła włosy lekko potargane, bo wiedziała, że
wyglÄ…da wtedy nad wyraz seksownie?
Miał wielką ochotę pocałować ją na dzień dobry. Z trudem się
powstrzymał. Przecież podjął decyzję.
 Cześć.  Uśmiechnęła się nieśmiało i rozejrzała.  Widzę, że zająłeś
się moim zwierzyńcem. Dzięki.
 Drobiazg.
Nie mógł oderwać oczu od jej warg. Patrzył, jak odgarnia za ucho
niesforny kosmyk... i nagle zapomniał o swoich postanowieniach. Wsunął
rękę pod szlafrok, objął Mattie w talii, gładził po plecach i po piersiach.
Marzył o jednym: zaciągnąć ją z powrotem do łóżka. A gdy ją pocałował,
pomyślał, że mógłby tak spędzić cały ranek...
Kładąc dłoń na jego piersi, Mattie odsunęła się, po czym z figlarnym
uśmiechem cmoknęła go w brodę.
 Muszę wskoczyć pod prysznic.
 Szkoda.  Nie krył rozczarowania.  Przygotować śniadanie?
Przystanęła w progu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl