[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więc czerpała radość z tego, że mogła przebywać z takim
człowiekiem jak markiz.
Był taki inteligentny, taki oczytany, że zapomniała o
strachu, jaki w niej wzbudzał, i ku swemu zdziwieniu odkryła,
że bierze żywy udział w błyskotliwej wymianie myśli,
ponieważ markiz potrafił podsycać jej wyobraznię. Pojechali
do Lasku Bulońskiego, i Rocana mogła włożyć na siebie jeden
z pięknych strojów do konnej jazdy, jakie znalazła wśród
innych ubrań Caroline, kupionych córce przez księżnę. Jeden
z nich był jasnoniebieski jak oczy Caroline, a drugi koloru
liści, ozdobiony na wzór wojskowy białymi galonami, tak że
Rocana uznała go za najwytworniejszy strój, jaki
kiedykolwiek widziała. Dopełniał go czarny kapelusz z
woalkÄ… z zielonej gazy.
Kiedy pojawiła się dokładnie o ósmej, pomyślała, że w
oczach markiza ujrzała błysk podziwu, chociaż nie była tego
pewna.
- Jak na kobietę, jesteś niezwykle punktualna - powiedział
suchym, szyderczym tonem.
- Jako pana żona nie ośmieliłabym się spóznić -
odparowała Rocana. - A jako przyjaciel nie chciałabym, żeby
pan czekał.
Markiz uśmiechnął się słysząc tę prędką odpowiedz.
Potem, nie wołając stajennego, sam podniósł ją na konia i
usadziwszy w siodle doświadczoną ręką ułożył fałdy spódnicy
wokół łęku.
Koń, którego dosiadała, nie był takim wspaniałym
rumakiem jak Wulkan", ale mimo to był pięknym, świetnie
ujeżdżonym wierzchowcem.
Rocana zupełnie nie zdawała sobie sprawy, że razem z
markizem budzą nie lada sensację wśród innych jezdzców w
Lasku. Byli to przeważnie mężczyzni, kilku z nich pozdrowiło
markiza jak starzy przyjaciele, i ucieszyli się wyraznie, że
mogli być przedstawieni jego żonie.
Ponieważ Rocana rozmawiała z nimi po francusku,
wszyscy z zachwytem wykrzykiwali, jak wspaniały ma
akcent.
Kiedy byli już sami, Rocana spytała:
- Czy powinnam wyjaśnić, że moja matka była
Francuzką? Czy też niech dalej myślą że jestem Caroline?
- Myślę, że na razie powinniśmy to zostawić tak, jak jest -
odpowiedział markiz. - Wyjaśnienia to zawsze błąd, a mój
ślub został opisany przez księcia w The London Gazette", w
The Times" i w The Morning Post".
- Rozumiem teraz, że to dla pana skomplikowana sytuacja
- powiedziała Rocana. - Myślę, że najmądrzej byłoby
poczekać tak długo, jak się da, żeby dać Caroline i Patrickowi
czas na opuszczenie Anglii.
- Czy mieli zamiar wyjechać z Anglii? - spytał markiz.
- Wydaje mi się, że chcieli pojechać do Francji -
odpowiedziała Rocana. - Patrick zaplanował wszystko bardzo
dokładnie i nie przypuszczam, żeby coś się w ostatniej chwili
nie powiodło.
Choć była przekonana, że tak jest w istocie, w jej głosie
słychać było jednak nutkę strachu, gdyż tak długo żyła w
cieniu książęcej władzy swego wuja, że trudno jej było
uwierzyć, że ktokolwiek mógłby mu się przeciwstawić i
pokonać go.
- Znowu się martwisz, Rocano - odezwał się markiz. - A
mnie najbardziej podobasz się, kiedy się uśmiechasz.
- W takim razie będę się uśmiechać - odpowiedziała
Rocana.
Po przejażdżce markiz zabrał ją na wystawę obrazów, na
widok których dech jej zaparło.
- Mama bardzo chciała obejrzeć taką wystawę -
powiedziała. - Tyle mnie nauczyła o francuskich artystach, i
chociaż widziałam reprodukcje, to nie to samo co oryginały.
Zauważyła, że jej entuzjazm raczej rozbawił markiza.
Potem pojechali na lunch do restauracji w Lasku
Bulońskim. Jadąc powozem, ze stajennym siedzącym z tyłu za
nimi, ponownie wzbudzali powszechne zainteresowanie
wszystkich wokoło. Markiz spostrzegł, że Rocana zupełnie nie
zdaje sobie sprawy z tego, że jest przedmiotem ludzkiej
ciekawości, że nie zauważa zachwytu w oczach mężczyzn i
ciekawości pomieszanej z zazdrością w oczach kobiet.
Lunch, zresztą wyśmienity, zjedli pod drzewami, na
świeżym powietrzu, przy stoliku dla dwóch osób. Rocana
mówiła o koniach i obrazach, a markiz odpowiadał na
niezliczone pytania, których mu nikt nigdy przedtem nie
zadawał. Raz, gdy zawahał się przy odpowiedzi, Rocana
szybko zapytała;
- Czy przypadkiem pana nie zanudzam? Czy nie jestem
męcząca ze swoją ciekawością? Musi mi pan powiedzieć, jeśli
tak jest.
- Zapewniam cię, że wcale się nie nudzę - odpowiedział
markiz.
- Doskonale zdajÄ™ sobie sprawÄ™ z tego, jakÄ… jestem
ignorantką w sprawach doskonale ci znanych - powiedziała
Rocana. - I chociaż spróbuję się szybko wszystkiego nauczyć,
obawiam się, że będzie pan musiał uczyć mnie tak wielu
rzeczy, że może się to panu wydać bardzo nużące.
- Jeśli tak będzie, powiem ci o tym.
- Myślałam sobie właśnie, jak to cudownie jest przebywać
z takim człowiekiem jak pan - ciągnęła dalej Rocana. - To
[ Pobierz całość w formacie PDF ]