[ Pobierz całość w formacie PDF ]
darń; jest tylko czarna ziemia w kształcie wielkiego
krzyża. Nic na tej ziemi nigdy nie rośnie. I tak jest od
bardzo dawna, mówią ludzie.
- Ale przecież Finowie nie wierzyli w chrześcijań-
skiego Boga?
- Drogi Marcelu, wiem o tym tylko tyle, ile sama
usłyszałam. Ale przysięgam ci, że to prawda! Opowiedzia-
ła mi to matka, a ona nigdy nie zmyślała, nie mówiła
nieprawdy. Opowiadała mi jeszcze wiele innych historii
o fińskich lasach, ale reszty nie pamiętam, tylko te dwie
[Opowieści o brzozie i krzyżu są prawdziwe. Oba te niezwykłe
zjawiska istniejÄ… do dziÅ› (przyp. autorki).]
sprawy wryły mi się w pamięć.
Prawdopodobnie dlatego, że zostały opisane w księ-
gach Ludzi Lodu.
Duży obłok mgły przepływał nad cyplem i zasłonił im
niebo. Wszyscy troje milczeli, czekajÄ…c na sen. Przygoto-
wywali się na jego przyjęcie. Saga skuliła się na boku
i okryła szczelnie, chcąc zatrzymać jak najwięcej ciepła
pod cienkim letnim płaszczem. Nagle uświadomiła sobie,
że Marcel okrywa ją swoją szeroką peleryną. Paul naj-
wyrazniej już spał.
Leżała blisko Marcela, ale nie na tyle, żeby go dotykać.
Czuła jednak płynące od niego ciepło i to sprawiało, że nie
mogła zasnąć.
Długo leżała wsłuchując się w mowę lasu, w dalekie
głosy ptaków i zwierząt. Doszło do niej stłumione
nawoływanie sowy, a może lisa, krzyki tych dwu stworzeń
zawsze trudno odróżnić. Słuchała skrzypienia gałęzi
i szelestu liści. Raz rozległo się ciężkie, ostrożne stąpanie
i wtedy przysunęla się bliżej Marcela, ale nie za bardzo.
Nie wiedziała, czy on śpi, czy nie. Leżał zupełnie bez
ruchu, nie słyszała nawet jego oddechu. Ale nic dziwnego,
skoro nieustannie dochodziły do niej zewsząd jakieś
szumy i szelesty. Może to wiatr w koronach drzew, a może
stłumiona pieśń jakiejś niedalekiej wody?
Leżała i rozmyślała o swoim zadaniu, bo teraz, po
spotkaniu z tymi dwoma mężczyznami, którzy wywarli na
niej takie wrażenie, znałazło się ono jakby na drugim
planie. Bardzo trudno było jej koncentrować się na tym
oczekującym ją nieznanym. Po pieswsze, wciąż nie wie-
działa, na czym to zadanie ma polegać, a po drugie
opuściło ją to, co uważała za zródło swojej siły, mianowi-
cie odwaga czy raczej brak wszelkiego lęku. W tej
wędrówce mieustannie towarzyszył jej strach. Tkwił
gdzieś w jej mózgu niejasny, trudny do określenia, a przez
to jeszeze bardziej przerażający.
Próbowała ułożyć się wygodniej, obolałe ciało nie
mogło znalezć odpowiedniej pozycji. Powietrze przesyco-
ne było wilgocią, dojmujący ziąb panował na cyplu, nad
którym krążyły obłoki mgły, przesuwając się ponad wodą
i zaktadajÄ…c do ich obozowiska.
Nawet nie zauważyła, kiedy usnęła.
Saga miała sen. Całkowicie absurdalny sen, który
mógłby być śmieszny, gdyby jednocześnie nie był taki
złowieszczy.
Znajdowała się w domu, w Szwecji. Było u niej kilka
sąsiadek i wszystkie stały na dziedzińcu przy wysokim
stogu słomy, ale otoczenie było inne niż zazwyczaj przy
stogu. Nie było widać żadnego pola; krajobraz był jakiś
upiorny, wszędzie znajdowały się wielkie, groteskowe
formacje kamienne. Pomiędzy nimi ziały pustką okropne
czame jamy, w których coś dudniło głucho, z wielu
wydobywała się para. Owe wysokie niekształtne kamien-
ne słupy rzucały cienie na ludzi.
- Dimmuborgir - powiedziała jedna z sąsiadek rze-
czowo.
Pozostałe kiwały głowami, jakby wiedziały, o co
chodzi.
- On wydostał się na górę właśnie tędy - wyjaśniła
inna.
- Kto? - zapytała Saga.
Wszystkie popatrzyły na nią surowo. Czy naprawdę
można być takim głupim?
- Lucyfer, oczywiście - wyjaśniły.
- Lucyfer? - zapytała znowu spłoszona. - Przecież on
nie istnieje.
- Oczywiście, że istnieje. Dobrze o tym wiesz! Pojawił
się właśnie na Ziemi, żeby szukać swojej ukochanej.
A jesteÅ› niÄ… ty, Sago!
Kobiety patrzyły na nią poważnie.
- JesteÅ› do niej podobna, Sago. Podobna jak dwie
krople wody. I on ciebie szuka, nie wiesz o tym?
Wtedy Saga wygłosiła jedną z tych niezwykłych replik,
jakie czasem wypowiadamy we śnie, świadczących, że
myślimy wtedy jasno i logicznie, choć niekiedy dzieją się
w naszych snach rzeczy całkiem absurdalne.
- Ja nie chcę być kochana dlatego, że jestem do kogoś
podobna - oświadczyła. - Ja chcę być kochana dla siebie
samej!
Jedna z kobiet przysunęła swoją twarz blisko twarzy
Sagi.
- Więc jednak chciałabyś być przez niego kochana?
Saga poczuła się nagle bardzo lekka. Niemal unosiła się
w powietrzu.
- Chciałam tego, kiedy byłam dzieckiem. Ale teraz
wiem więcej. Lucyfer jest jedynie pięknym marzeniem.
tego nie można mieć.
Sceneria się zmieniła, choć Saga nie zauważyła, jak
do tego doszło. Znajdowała się teraz w ciemnym lesie,
zupełnie sama. Nie, niezupełnie. Byli tam też jacyś
mężczyzni. Ale to chyba nie ludzie, raczej fauny. Stwo-
rzenia te wyglądały okropnie, były całkiem nagie, kos-
mate, pokryte jakby sierścią, o ogromnych, uniesio-
nych w górę męskich członkach. Zbliżały się do Sagi,
a ona spostrzegła, że także jest naga. Przemkrzęła jej
przez głowę szalona myśl, że to są może owe demony
Ludzi Lodu, ale nie była pewna. Stwory przypominały
faunów czy też satyrów, które kiedyś oglądała w ja-
kiejś książce.
- Nie ujdziesz nam! - szeptały głosami pełnymi
pożądania, a z ust ciekła im ślina. - Wiesz, że nam nie
ujdziesz. Twój przyjaciel i pomocnik na nic się tu nie
przyda. Lucyfer pragnie ciebie i nic go nie powstrzyma.
Stwory dotykały jej ciała, a ona czuła, że ogarnia ją
podniecenie. I nagle z bardzo daleka usłyszała nawnływa-
nie, ale z trudem rozróżniała słowa, bo nad ziemią zerwał
się wicher i wszystko tonęło w szumie.
- Sagal Saga! Spiesz siÄ™, czas nagli! On zastawia na
ciebie pułapkę, pożąda cię! Lucyfer ciebie chce i nic nie
może go powstrzymać. Spiesz się! Uciekaj!
- Nic mi nie grozi! - zawołała w odpowiedzi, próbując
się jednocześnie wyrwać czepiającym się jej rękom saty-
rów. - Nic mi nie grozi, bo ja go nie chcę! On kocha nie
mnie, lecz tamtą kobietę z pradawnych czasów.
- Mylisz siÄ™, Sago! Mylisz siÄ™! On ciebie kocha, ciebie,
odkąd cię poznał, pragnie tylko ciebie i nie ujdziesz mu.
Uciekaj, uciekaj, Sago!
- Przysłaliście mi przecież człowieka na pomoc, praw-
da?
- Popełniliśmy błąd, on jest zbyt słaby.
Szum i głosy umilkły. Satyry zniknęły. Saga była sama
w swoim pokoju w rodzinnym domu. Ojciec głaskał ją po
ramieniu.
Próbowała wyjaśnić mu sytuację:
- To nieprawda, ojcze, nieprawda. Marcel jest wystar-
czająco silny. I ja go kocham, więc Lucyfer nie może nam
nic zrobić.
- Obudz siÄ™, Sago! Obudz siÄ™!
Z jękiem otworzyła oczy i ocknęła się. Senny koszmar
się ulotnił. Ojca przy niej nie było. Znajdowała się pod
gołym niebem, otaczała ją wilgotna mgła. Marcel? Marcel
jest tutaj... to był jego głos.
Oczywiście! Ojciec przecież nie żyje. Odszedł na
zawsze dawno temu. Och, jakże za nim tęskniła! Właśnie
teraz tak boleśnie odczuwała jego brak.
Uniosła się na łokciu.
- Chyba ci się śniło coś strasznego - uśmiechał się do
niej Marcel. - Jęczałaś przez sen.
Rzuciła pełne lęku spojrzenie w stronę Paula, ale jego
posłanie było puste.
- Czy powiedziałam coś konkretnego?
- Nie, żadnego ujawniania tajemnic.
Saga nie była w stanie odpowiedzieć mu uśmiechem.
- Czy to już rano? - zapytała, siadając.
- Nie, jeszcze noc.
Teraz dostrzegła Paula. Stał nad jeziorkiem i w tej
kołującej nad cyplem mgle sprawiał wrażenie olbrzyma.
Saga zadrżała.
- Owszem, jest bardzo zimno - powiedział
- Wchodz pod okrycie!
Nie mogła oderwać oczu od Paula. Wydawał jej się
nadludzko wielki i piękny, z tymi swoimi złocistymi
włosami, ze szlachetnymi rysami. Archanioł, jak go od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]