[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Loganem była sprawą znacznie bardziej skomplikowaną. Każda kobieta wie, że uma-
wianie się z szefem oznacza kłopoty. W dodatku koledzy z pracy podejrzewają, że wy-
brało się taką drogę, by awansować. Pomijając kolegów, pozostaje jeszcze kwestia bia-
łych róż.
Sally odczuwała niepokój: udać się na spotkanie z kochanką szefa, a potem poże-
gnać się z nią i pojechać z szefem na kolację? Dziwne.
Ale Logan zapewnił ją, że nikt się na nikogo nie obrazi. Jego stanowczość przewa-
żyła szalę. W końcu miał więcej do stracenia niż ona.
Myśląc o wieczornym spotkaniu, Sally czuła miły dreszczyk podniecenia, a zara-
zem lekki strach. Kiedy o wpół do siódmej Logan nacisnął dzwonek do drzwi, była kłęb-
kiem nerwów. Miał na sobie sportowe beżowe spodnie, ciemną koszulę i cienką kurtkę,
ona zaś małą czarną, a na nogach szpilki. Gdy wsiadała do auta, uderzył ją w nozdrza za-
pach wody kolońskiej. W samochodzie unosiła się woń róż, które leżały na tylnym sie-
dzeniu.
W drodze do Clifton Logan usiłował nawiązać rozmowę, Sally jednak była zbyt
spięta, by normalnie rozmawiać, i odpowiadała monosylabami. Po pewnym czasie się
poddał i resztę trasy odbyli w milczeniu.
R
L
T
Strażnik otworzył wielką żelazną bramę, po czym przykładając palce do czapki,
skinął głową na powitanie. Ruszyli długim żwirowym podjazdem, który wił się wśród
zieleni.
- Gdzie jesteśmy? - spytała Sally, rozglądając się z zachwytem.
- W Clifton.
Zza gęstej kępy drzew wyjechali na szeroki dziedziniec z piękną fontanną pośrod-
ku. Okna piętrowego budynku połyskiwały złociście w promieniach zachodzącego słoń-
ca. Na lśniącej czarnej tablicy widniał wykonany złotymi literami napis: Clifton, a niżej
drobniejszym drukiem: Dom Opieki.
Sally popatrzyła pytająco na Logana.
- Nie rozumiem...
Zaparkowawszy samochód między dwiema piaskowymi kolumnami, uśmiechnął
siÄ™ speszony.
- Właśnie tu w piątki przywożę bukiet.
- Czy ona, ta kobieta, którą kochasz, jest chora? Czy może jest właścicielką tego
ośrodka?
- Jest... delikatnego zdrowia.
- To znaczy? Miała operację? Przyjechała tu na detoks?
- Skądże!
Logan zgasił silnik, wziął do ręki bukiet, po czym obszedł maskę. Sally wysiadła,
zanim otworzył jej drzwi.
- Więc o co chodzi? Bo nic nie rozumiem.
Uśmiechnął się.
- Cierpliwości. Tupnęła gniewnie nogą.
- Nie zamierzam się stąd ruszyć, dopóki nie powiesz mi, co jest grane. Kim jest ta
kobieta? Dlaczego przebywa w domu opieki? I dlaczego uśmiechasz się tak przebiegle?
- Brawo! - rozległ się głos za jej plecami.
Odwróciwszy się, Sally ujrzała drobniutką staruszkę o białych jak śnieg lokach,
spod których wyzierały figlarne brązowe oczy. Staruszka siedziała w elektrycznie napę-
dzanym wózku inwalidzkim.
R
L
T
- Lubię, jak młoda dziewczyna ma w sobie tyle ognia!
- Kochanie... - Logan schylił się i cmoknąwszy pomarszczony policzek, wręczył
kobiecie na wózku białe róże. - Co ty robisz na dworze?
- Och, jest taki ładny wieczór. Pomyślałam sobie, że poczekam na ciebie przed
domem. A teraz przedstaw mi tę interesującą młodą osóbkę.
- Babciu, poznaj Sally Finch.
Sally westchnęła w duchu. Dlaczego nie odgadła, że wspaniały bukiet jest dla uro-
czej starszej pani? Dlaczego Kim lub Maeve nigdy na to nie wpadły? A Logan, niech go
diabli, dlaczego pozwalał wszystkim myśleć, że zamawia kwiaty dla kochanki?
- Sally - kontynuował - przedstawiam ci Hattie Lane, moją cudowną, budzącą po-
strach babkÄ™.
Tłumiąc w sobie złość, Sally uśmiechnęła się promiennie i uścisnęła wyciągniętą
chudą dłoń.
- Miło mi panią poznać, pani Lane.
- Mnie ciebie również, złotko. I, proszę, zwracaj się do mnie po imieniu. Hattie.
- Idziemy. - Ignorując zaciekawione spojrzenie babki, Logan pchnął wózek w stro-
nę frontowych drzwi. - Jeszcze mi się przeziębisz.
Dom nie przypominał żadnego domu opieki, które Sally znała; wyglądał jak ele-
gancki hotel. Hattie zajmowała ogromny pokój z łazienką na parterze. Znajdowało się tu
szerokie łóżko przykryte piękną haftowaną kapą, regał z książkami, a pod oknem, za któ-
rym rozciągał się widok na ogród, stał stolik i dwa fotele.
- Usiądz, Sally. - Hattie wskazała wysoki fotel obity jasnozielonym aksamitem. -
Ten jest wygodniejszy.
Sally posłusznie zajęła miejsce, Logan zaś wstawił bukiet do kryształowego wazo-
nu, po czym rozwiązał wstążkę, by kwiaty nie były tak ściśnięte.
- Dziękuję, kochanie. - Staruszka uśmiechnęła się ciepło do wnuka; w jej oczach
migotały wesołe iskierki. - Może nalałbyś nam po kieliszeczku sherry?
Logan podszedł do narożnej serwantki, z której wyjął trzy delikatnie pozłacane kie-
liszki oraz karafkÄ™.
- Co to za okazja? - spytał.
R
L
T
- Jak to? Nigdy dotąd nie przedstawiłeś mi żadnej z młodych kobiet, z którymi się
spotykasz.
Sally zerknęła na Logana, który zacisnął gniewnie usta. Był wyraznie niezadowo-
lony, że babka wyciągnęła niewłaściwe wnioski odnośnie ich relacji.
A dobrze mu tak! - pomyślała. Mógł się przyznać, komu kupuje kwiaty. Na razie
jednak chciała wyprowadzić staruszkę z błędu, wyjaśnić, że nic jej z Loganem nie łączy.
Zdenerwowana powiedziała:
- Nie jestem dziewczynÄ… Logana. PracujÄ™ w Blackcorp. Od kilku tygodni. Jako re-
cepcjonistka. Parę dni temu Logan poprosił mnie, abym udzieliła mu kilku lekcji tańca. -
Uff, ulżyło jej.
Hattie pokiwała głową. Wciąż promieniała radością.
- To bardzo ciekawe. - Posłała wnukowi czarujący uśmiech. - Wreszcie nauczysz
się tańczyć.
Wzruszył ramionami.
- Podziękuj Carissie. Namówiła mnie, abym kupił bilety na bal charytatywny w
szpitalu, chociaż dobrze wie, że tancerz ze mnie kiepski.
- Za to bardzo pojętny - wtrąciła Sally.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]