[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chciały zbliżać się do śluzy, gdzie zabijano je prądem elektrycznym. Tym razem
Franklin nie przyczynił się do rozwikłania tajemnicy; podczas gdy on szukał
czynników natury psychologicznej, młody, bystry pracownik zakładów odkrył, że
część krwi z rzezni przesącza się do morza. Nic dziwnego, że wieloryby, mima iż nie
mają tak wyczulonego węchu jak niektóre inne zwierzęta morskie, okazywały strach i
podniecenie, kiedy ruchome bariery kierowały je do miejsca, gdzie tylu ich
pobratymców znalazło śmierć.
Jako główny inspektor, dla którego szykowano już dalszy awans, Franklin
pełnił, teraz funkcję jakby pogotowia ratunkowego i mógł w każdej chwili oczekiwać
wysłania w sprawach sekcji do najbardziej odległego zakątka na kuli ziemskiej.
Sytuacja taka odpowiadałaby mu całkowicie, gdyby nie wzgląd na życie rodzinne. Z
chwilą gdy człowiek opanował technikę pracy inspektora, patrolowanie i spędy
wielorybów szybko stawały się chlebem powszednim. Ludziom w rodzaju Dona
Burleya wystarczało to do szczęścia, ale Don nie był ani zbyt ambitny, ani nie był
tytanem intelektu. Franklin myślał o tym bez żadnego poczucia wyższości; było to
proste stwierdzenie faktu, z którym Don pierwszy by się chętnie zgodził.
Franklin znajdował się w Anglii, gdzie występował jako biegły przed Komisją
Wielorybniczą, która z ramienia państwa kontrolowała działalność sekcji, kiedy
otrzymał telefon od doktora Lundquista. Lundquist przyszedł na miejsce Robertsa,
który zrezygnował z pracy w Sekcji Wielorybów dla znacznie lepiej płatnego
stanowiska w Marinelandzie.
- Otrzymałem z Departamentu Nauki trzy skrzynie z aparaturą naukową. My
tego nie zamawialiśmy, ale na pakach jest twoje nazwisko. Czy wiesz, o co tu chodzi?
Franklin w pośpiechu rozważał sprawę. No tak, musieli to przysłać podczas
jego nieobecności. Jeśli dyrektor wykryje wszystko, zanim on zdoła przygotować
grunt, bÄ…dzie awantura.
- To za długa historia na telefon - odpowiedział. - Za dziesięć minut mam
stawać przed komisją. Schowaj to gdzieś do mojego powrotu, wyjaśnię wszystko na
miejscu.
- Mam nadzieję, że to nie pomyłka. Są tam bardzo dziwne rzeczy.
- Nie przejmuj się. Do zobaczenia pojutrze. Jeśli zjawi się tam Don Burley, to
pokaż mu ten sprzęt, a wszystkie formalności załatwią osobiście po powrocie.
Franklin pomyślał sobie, że to będzie najtrudniejsza część całego zadania. Jak
wprowadzić do spisu inwentarza Sekcji aparaturę, która nigdy nie została oficjalnie
zamówiona, tak, żeby nie wywołać zbyt wielu pytań, to sprawa niemal równie trudna
jak znalezienie Wielkiego Węża Morskiego...
Niepotrzebnie się martwił. Jego nowy, wpływowy sojusznik, sekretarz
Departamentu Nauki, przewidział większość jego kłopotów. Wyposażenie zostało
Sekcji wypożyczone i miało być zwrócone natychmiast po wykorzystaniu. Ponadto
dano dyrektorowi do zrozumienia, że inicjatorem projektu jest Departament Nauki;
mógł mieć co do tego wątpliwości, ale oficjalnie Franklinowi nic nie można było
zarzucić. - Ponieważ wygląda, że wiesz coś na ten temat - zwrócił się do Franklina po
rozpakowaniu skrzyń w laboratorium - to może wyjaśnisz nam, do czego to ma
służyć.
- To jest automat rejestrujący, znacznie czulszy od tych, które służą do
liczenia wielorybów na przejściach. W zasadzie jest to stacja hydroakustyczna
obserwacji okrężnej o zasięgu piętnastu mil. Eliminuje ona wszystkie echa stałe i
zapisuje wyłącznie przedmioty ruchome. Można ją także nastawić w ten sposób, aby
rejestrowała wyłącznie obiekty powyżej pewnej wielkości. Inaczej mówiąc, można za
jej pomocą liczyć wieloryby przekraczające pięćdziesiąt stóp długości, nie
uwzględniając pozostałych. Automat włącza się co sześć minut - dwieście
czterdzieści razy dziennie - zapewnia więc praktycznie ciągłą obserwację wybranego
rejonu.
- Bardzo pomysłowe. Zapewne Departament Nauki życzy sobie, żebyśmy
opuścili to gdzieś na dno i zorganizowali obsługę?
- Tak, dane odbiera się raz na tydzień. Będą stanowić cenny materiał również
dla nas. Nawiasem mówiąc, dostaliśmy trzy takie automaty.
- Wiadomo, Departament Nauki działa z rozmachem! Chciałbym, żebyśmy
my tak mogli szastać pieniędzmi. Dajcie mi znać, jak to działa, jeśli w ogóle będzie
działać.
Obeszło się bez burzy i nikt ani słowem nie wspomniał o wężu morskim.
Niestety również przez następne dwa miesiące nie było po nim ani śladu. Co
tydzień łodzie patrolowe dostarczały zapisy z trzech stacji automatycznych,
zakotwiczonych na głębokości pół mili pod poziomem morza w punktach dobranych
przez Franklina po starannej analizie wszystkich danych o spotkaniach z wężem
morskim. Z entuzjazmem, który stopniowo przeradzał się w upór, przeglądał setki
metrów staromodnej szesnastomilimetrowej taśmy filmowej - nadal niezastąpionej do
takich celów. Wyświetlając filmy mógł w ciągu kilku minut obejrzeć wizyty
potężnych mieszkańców głębin z całego tygodnia.
Większość klatek była pusta, gdyż automat był tak nastawiony, że nie
rejestrował ech przedmiotów poniżej siedemdziesięciu stóp długości. Miało to
eliminować wszystkie zwierzęta, z wyjątkiem największych wielorybów i oczywiście
tego, którego szukano. Jednak kiedy płynęło stado wielorybów, film połyskiwał
echami, przeskakującymi ekran z nienaturalną szybkością, bo przecież oglądał życie
morza przyśpieszone prawie dziesięć tysięcy razy.
Po dwóch miesiącach bezowocnych trudów Franklin zaczął się zastanawiać,
czy wybrał dobre miejsce dla swoich automatycznych stacji, i planował ich
przeniesienie. Ustalił już nawet nowe miejsca i postanowił, że zrobi to po następnej
porcji filmów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl