[ Pobierz całość w formacie PDF ]
równo ona, jak i dziecko będą społecznymi wyrzutkami. Mu-
si go znalezć.
Nagle drgnęła, bo do jej uszu dobiegło chrząknięcie. To
jeden z chłopców, chyba Luke, chciał zwrócić na siebie jej
uwagÄ™.
- Nie chciałem pani przestraszyć, proszę pani - odezwał
siÄ™.
- W porządku, nic się nie stało - odrzekła, odzyskując
spokój. - Po prostu się zamyśliłam.
181
- Mama zaprasza na śniadanie.
- Dziękuję.
Teraz nie była w stanie niczego włożyć do ust, ale wie-
działa, że pózniej będzie głodna. Nie miała więc wyjścia, mu-
siała zrobić z siebie osobę bardzo kapryśną i powiedzieć:
- Nie lubię jeść tak wcześnie. Czy mogłabym dostać coś
na drogÄ™?
- Oczywiście, proszę pani, poproszę mamę, żeby coś za-
pakowała - odrzekł grzecznie Luke, ale przed wyjściem
z pokoju spojrzał na nią ze zdziwieniem.
No tak, na pewno pomyślał, że jest zepsuta i kapryśna.
Ale co z tego? Niech tak uważa, niech nawet cała rodzina
będzie tego zdania. Za parę minut już jej tu nie będzie, a poza
tym dla niej liczy się tylko opinia Jake'a, chociaż on też uwa-
ża ją za rozpieszczoną. Cóż, lepsze to niż zwymiotować, bo
wtedy pani Kinney od razu siÄ™ zorientuje, w jakim jestem
stanie.
I powie o tym Jake'owi!
Chwilę potem w salonie zjawili się państwo Kinney,
a także Jake, który skierował się prosto do drzwi.
- Gotowa? - zapytał.
- Tak - odrzekła, wstając, i zwróciła się do gospodarzy:
- Dziękuję państwu za gościnę.
- Cała przyjemność po naszej stronie, kochanie - odrzek-
ła pani Kinney i podała jej woreczek z materiału. - Proszę,
to na drogÄ™.
- Dziękuję - powiedziała Emily zawstydzona i szybko
włożyła woreczek do dywanikowej torby.
Jake czekał już z peleryną. Emily pozwoliła mu pomóc
sobie ją włożyć i pospieszyła za nim w stronę drzwi.
Dwaj młodzi Kinneyowie stali przed domem, trzymając
osiodłane konie. Jake przymocował torby i pomógł Emily
dosiąść wałacha. Chwilę pózniej opuszczali podwórze
rancza.
- Zaczekaj - powiedziała Emily, gdy ujechali już kawa
łek drogi. - Czy to nie tędy tu przyjechaliśmy?
- Niezupełnie.
- A mnie się zdaje, że tak - odrzekła zirytowana tym, że
nie mówi nic więcej.
Jake uśmiechnął się szeroko.
- Skąd możesz wiedzieć? Przecież wczoraj mocno spałaś.
- Być może, ale widzę, gdzie wschodzi słońce, i wiem,
że jedziemy na wschód.
- Na północny wschód - poprawił.
- W stronę kolei? - zapytała podejrzliwie.
- Berkeley nie zajechał na ranczo Kinneyów. Nie wiemy,
dokąd udał się wczoraj rano po opuszczeniu rancza Garvey-
ów. To, co powiedział - że chce podziwiać widoki i że jedzie
na zachód - miało zapewne zmylić tropy. Najmądrzej byłoby
dotrzeć do linii kolejowej. Najbliższa stacja to Council
Grove.
- Właśnie tam jedziemy? Będziesz pytał ludzi w miastecz-
ku, czy go nie widzieli?
- Coś w tym rodzaju - odrzekł Jake. - Podróż zajmie
nam pół dnia, po czym ty będziesz mogła całe popołudnie
spać w hotelu, a ja będę się rozpytywał.
Odwróciła się w siodle i spiorunowała go wzrokiem.
- Ja wcale nie muszę tyle spać.
- Naprawdę? A wczoraj co robiłaś?
Wyglądało to na jego zwykłe droczenie się, jednak w jego
oczach Emily nie dostrzegła figlarnego błysku. Albo był na-
prawdę na nią zły, albo dręczyło go coś innego. Zastanowiła
się, czy chodzi o to, że nie je rano śniadania, tylko prosi o coś
na drogę. Może się za nią wstydzi? No cóż, niech sobie myśli,
co chce, byle jej sekret się nie wydał.
ROZDZIAA DZIESITY
Wczesnym rankiem było ciepło, jednak pózniej tempera-
tura zaczęła spadać. Emily otuliła się szczelniej peleryną.
- Jak myślisz, czy będzie padał śnieg?
- To możliwe - oparł Jake. - Chociaż o tej porze roku
opady nie sÄ… zbyt wielkie.
- To pocieszające - powiedziała, wzdrygając się.
%7łe też właśnie dzisiaj musiała zrezygnować z podwójnej
warstwy ubrania! Ale przecież wczoraj pogoda była taka ładna.
- Już wkrótce się ogrzejesz. Do Council Grove nie jest
daleko.
- Czy tam przenocujemy?
- To zależy od tego, czego się dowiem.
Zerknęła na niego spod oka. Bardzo oszczędnie udzielał
jej dzisiaj informacji. Miała wrażenie, że nie chce zdradzić
swoich planów. Czy zamierza zrezygnować z pościgu? Co
ona pocznie, jeżeli rzeczywiście tak postąpi? - pomyślała
Emily.
Może powie mu wtedy o Denver? Jednak jej zaufanie do
Ansona od chwili, gdy się rozstali, stopniowo malało i teraz
Emily nie była przekonana, czy ta informacja ma jakąkol-
wiek wartość dla Jake'a. Czy Anson naprawdę zamierza spot-
kać się z nią w Denver?
Zachciało jej się śmiać z siebie samej. Przecież gdyby te-
185
raz zdradziła Jake'owi tę wiadomość, to po to, by on nie zre-
zygnował z pościgu. I nie miała nawet pewności, czyby jej
uwierzył.
Przez całą drogę do Council Grove Jake zastanawiał się
nad swoją decyzją. Emily nie może jechać dalej konno. Trze-
ba ją wsadzić do pociągu, którym bezpiecznie dotrze do do-
mu. Tak, tak należy zrobić. Wiedział jednak, że Emily nie
wsiądzie do pociągu z własnej woli. Miał więc jedno, jedyne
wyjście: porzucić ją w Council Grove.
Powziął takie postanowienie z troski o zdrowie przyszłej
matki, wbrew swoim chęciom. Może - rozważał - nie zna-
lazłszy w Council Grove śladów Berkeleya, powinien zre-
zygnować z pościgu i osobiście zawiezć Emily do domu?
Dzięki temu miałby pewność, że jest bezpieczna.
Jednak czy naprawdę będzie bezpieczna? A co z dziec-
kiem? Przecież powróciwszy do domu - w ciąży i bez
mężczyzny, który powinien się z nią ożenić - będzie zhań-
biona.
Nie, nie. Lepiej wsadzić ją do pociągu i kontynuować po-
ścig. Wystarczyło jedno spojrzenie na Emily, by utwierdzić
w tym postanowieniu. Siedziała na koniu skulona, drżąc
z zimna. Tak, trzeba koniecznie odesłać ją do domu. Już daw-
no należało to zrobić.
Gdy wjeżdżali do Council Grove, niebo było pokryte sza-
rymi chmurami. Jake zatrzymał się w środku miasta, przed
Hays House.
- Wejdz szybko - zwrócił się do Emily. - Ja tymczasem
zajmę się końmi.
- Czy mam ci zamówić obiad? - zapytała.
186
Wahał się przez moment. Chyba byłoby łatwiej porzucić
ją teraz? Jednak pokusa spędzenia z nią jeszcze paru chwil
[ Pobierz całość w formacie PDF ]