[ Pobierz całość w formacie PDF ]
celu odkrycia prawdy? - spytał oburzonym tonem Jay Gridley.
Walter Paulson westchnÄ…Å‚ ciÄ™\ko.
- Tego nie powiedziałem, panie Gridley. Zasugerowałem, \e Departament Stanu
nie mo\e nara\ać i tak niewielu kanałów dyplomatycznych, którymi dysponujemy w
Corteguay, na podstawie jakiejś szalonej teorii grupki nastolatków.
Mark Gridley mrugnął, słysząc ostatnią uwagę, ale nadal się nie odzywał.
- Sugeruje pan, \e to zmyślili? - powiedział Gridley.
Paulson znów pokręcił głową, zupełnie spokojny, przynajmniej na zewnątrz.
- Sugeruję, \e mogą się mylić albo \e to szczeniacki psikus...
- Psikus! - powtórzył Jay Gridley. - Mój syn, chłopak, który tu siedzi, jest jednym
z tych nastolatków, tak pochopnie przez pana skreślonych, panie Paulson. Nie jest
dzieciakiem z rodzaju tych, które robią psikusy.
Powiedz mu do słuchu, tato! - pomyślał Mark.
Walter Paulson odkaszlnął. - Có\, naturalnie, jako jego ojciec...
- Jako ojciec ufam synowi, panie Paulson - odciÄ…Å‚ siÄ™ Gridley. - 1 uwa\am, \e w
Corteguay dzieje siÄ™ coÅ› niedobrego!
Walter Paulson znowu westchnÄ…Å‚. - Panie Gridley - zaczÄ…Å‚ niewzruszony - pragnÄ™
pana zapewnić, \e Departament Stanu uwa\nie obserwuje wybory w Corteguay. Były
prezydent, Daniel Tucker, jedzie do stolicy kraju, Adello, na sam moment wyborów, i
prawie codziennie kontaktujemy siÄ™ z Mateo Cortezem, bratem opozycyjnego
kandydata...
Zawodowy biurokrata zrobił przerwę i mówił dalej.
- Niech pan będzie spokojny, panie Gridley. Robimy wszystko, co w naszej mocy,
\eby w Corteguay odbyły się bezpieczne, uczciwe i wolne wybory - zakończył
Paulson stanowczo, po raz pierwszy spotykajÄ…c siÄ™ wzrokiem z Markiem.
- Szalone teorie o wirtualnych obozach koncentracyjnych dla więzniów
politycznych są niczym więcej jak wytworem wybujałej młodzieńczej wyobrazni.
Niech mi pan wierzy na słowo.
* * *
Siedmioro więzniów le\ało w równiutkim rzędzie - ka\dy podłączony do
oddzielnego stołu implantem - na poplamionych, ergonomicznych wibromateracach.
Wszyscy więzniowie byli nadzy, choć całkowicie zasłonięci kocami i
skomplikowanie wyglądającymi elektrycznymi hełmami, zakrywającymi im oczy i
uszy. Do hełmów podłączone były grube światłowodowe kable.
W kącie pomieszczenia siedziała na stołku gruba kobieta o słowiańskich rysach
twarzy, ubrana w poplamioną białą sukienkę i sandały na plecionej podeszwie. Przy
jej nogach na podłodze stało naczynie z mydlinami, a obok le\ała gąbka.
Jej zadaniem było zaspokajanie fizycznych potrzeb więzniów, co ograniczało
siÄ™ do przemywania ich gÄ…bkÄ… od czasu do czasu. Ale sÄ…dzÄ…c z ich wyglÄ…du, Mateo
doszedł do wniosku, \e nie robiła tego ani za często, ani zbyt dokładnie.
Mijając stoły, Mateo obrzucił więzniów obojętnym wzrokiem. Chocia\ sam był
więzniem, nie współczuł tym nieszczęsnym ofiarom okrutnego re\imu. Zauwa\ył, \e
ergonomiczne materace zostały zaprogramowane tak, \eby co jakiś czas zmieniać
pozycję ciał więzniów, dzięki czemu ci nie dostawali odle\yn od długotrwałego
pozostawania w bezruchu. Mateo zauwa\ył te\, \e ich karmiono. W ich ustach tkwiły
rurki, przez które wprowadzano do organizmu jakiś rodzaj roztworu -
prawdopodobnie wody, elektrolitów oraz narkotyku, który utrzymywał ich w stanie
nieświadomości i umo\liwiał podłączenie do komputera. Inne rurki odprowadzały
wydalane przez ich organizmy substancje, spływające do pojemników ustawionych
pod stołami. Smród był nie do zniesienia.
Co jakiś czas, któryś z więzniów wykonywał niekontrolowany ruch. Poza tym, nie
wykazywali \adnych oznak \ycia, nie liczÄ…c regularnego oddychania i kapania ich
kroplówek.
I smrodu.
Mateo instynktownie zatkał nos.
- Pewnie zastanawiasz się, po co cię tu wezwałem, Mateo? - odezwał się znajomy
głos.
Mateo Cortez odwrócił się do swojego mistrza. Zwalczył w sobie chęć
zasalutowania, a następnie trudną do opanowania ochotę ucieczki. Był to impuls,
którego nigdy się nie pozbył, od czasów nie kończących się miesięcy psychicznych i
fizycznych tortur, otrzymanych z rąk tego człowieka.
Mateo jedynie kiwnął głową, ale gdy jego mistrz spojrzał na niego zimnymi
oczami, poczuł, \e oprawca doskonale rozumie psychologiczną reakcję podwładnego.
I rozkoszuje siÄ™ niÄ….
- Doszło do mnie, \e nastąpiła czasowa ucieczka - powiedział. Mateo odwrócił się
do więzniów i policzył ich.
- Ucieczka? - powtórzył. - Wszyscy tu są. Jak mogli uciec?
- Przez sieć - powiedział jego mistrz.
Mateo ze zdziwienia szerzej otworzył oczy.
- Na szczęście, zakładałem taką mo\liwość - powiedział mistrz.
- Kto to był? - spytał Mateo.
- Chłopak, Julio - odpowiedział mu mę\czyzna. - Jest bardzo sprytny jak na swój
wiek. Chluba twojej rodziny. Być mo\e uda mi się go złamać i nakłonić do
współpracy. Nie mogę się ju\ tego doczekać. No i wyborów.
Mateo zadr\ał i wystraszył się, \e mistrz to zauwa\ył.
- Na szczęście, autostra\nicy zatrzymali go i sprowadzili z powrotem - powiedział
mistrz. Najwyrazniej przeoczył chwilę słabości u Mateo.
- A więc to się nie powtórzy? - spytał Mateo.
- Wręcz przeciwnie - odpowiedział mu mistrz. - Powtórzy się. Doło\ę starań,
\eby tak było. Chcę się dowiedzieć, jak chłopak dokonał tego bez dostępu do
zewnętrznej linii telefonicznej albo sztywnego łącza z siecią. Muszę wiedzieć, dokąd
się udał i z kim się kontaktował, \eby zająć się tymi osobami.
- Przy pomocy zabójców - powiedział Mateo.
Jego mistrz kiwnął głową.
- Wirtualnych zabójców, Mateo...
* * *
Komandor podporucznik Marissa Hunter szybkim krokiem przemierzała długi
korytarz, stukając niskimi obcasami o śliską podłogę. Przechodziła przez skrzydło
Dowództwa Operacji Specjalnych, części Pentagonu pilnie strze\onej przez całą dobę.
Pracowała tu ju\ od kilku tygodni, od kiedy przeniesiono ją ze słu\by na
lotniskowcu na stanowisko doradcy przy Dowództwie Operacji Specjalnych
Marynarki Stanów Zjednoczonych. Było to wa\ne zadanie i korzystne dla jej kariery,
ale Marissa Hunter przede wszystkim była pilotem i brakowało jej latania ukochanymi
myśliwcami.
Chocia\ nie mogła powiedzieć, \eby praca za biurkiem była tutaj nudna - wręcz
przeciwnie.
Podczas pobytu w Pentagonie, komandor podporucznik Hunter zdą\yła ju\
przyjrzeć się bli\ej i ocenić ponad tuzin scenariuszy operacyjnych, pamiętając, \e
wszystko, czego się tu dowiaduje i czyta, musi pozostać ściśle tajne. Informacji tych
nie będzie mogła nigdy z nikim omówić, chyba \e wy\si rangą oficerowie ponownie
zechcą skorzystać z jej wiedzy. Krótko mówiąc, oczekiwano, \e przeczyta, oceni, a
następnie zapomni wszystkie te dane. Na zawsze.
Ale od kiedy jej syn opowiedział jej pozornie szaloną historię spotkania swojego
najlepszego przyjaciela uwięzionego w VR, i twierdzącego, \e jest politycznym
więzniem we własnej ojczyznie, zaczęły Marissę prześladować wspomnienia operacji,
której plany przeczytała i oceniła kilka tygodni wcześniej.
Operacji Skorpion.
Komandor podporucznik Hunter wiedziała, \e nie powinna nawet pamiętać
kryptonimu tej operacji. A teraz \ałowała, \e kiedykolwiek usłyszała o niej i poznała
nazwisko pułkownika Maxa Stegara, który nią dowodził.
Jednak było ju\ za pózno na \ale i Hunter zdawała sobie z tego sprawę. Ju\
ugryzła zatrute jabłko , jak z upodobaniem określał to jej mą\.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]