[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Dotychczas nie miała w stosunku do niego zbyt wiele zastrzeżeń, był jej serdecznie obojętny. Kiedy
podczas tańca zatrzymał ją i Vierbeina i z niczym się nie licząc wypowiedział swój rozkaz - poczuła
do niego niechęć. A to, że odsyłając Vierbeina użył brutalnego tonu i w dodatku ośmielił się
bezpośrednio po tym, co zaszło, poprosić ją do tańca, doprowadziło ją do wściekłości.
Spiorunowała go wzrokiem i zostawiła na środku sali.
Podeszła do stolika, przy którym siedzieli Wedelmann i Asch. Herbert zapytał: - Gdzie pani
zostawiła Vierbeina, Elżbieto?
Odpowiedziała oburzona: - Został odesłany do koszar. Z miejsca. Przez starszego
ogniomistrza Schulza. Co to za metody!
Podporucznik starał się ją uspokoić. - Przecież to nic strasznego - powiedział. - Takie rzeczy
zdarzajÄ… siÄ™ codziennie!
- Niestety! - wtrącił Asch.
- Ach, nie należy brać tego tak tragicznie! - Podporucznik machnął lekceważąco ręką.
Bombardier nie podzielał tego zdania. Oświadczył:
- Bierzemy to za lekko.
- To sprawa dyscypliny - powiedział podporucznik.
- Przyzwoitości!
Wedelmann spojrzał niechętnie. Uważał, że to sformułowanie idzie nieco za daleko.
Uświadomił sobie swój stopień oficerski; nie poszło to łatwo, widać było wyraznie, jakie mu to jest
niemiłe. - Czy chcecie może przez to powiedzieć - zapytał - że starszy ogniomistrz zachował się
nieprzyzwoicie?
- Nie, panie podporuczniku - odpowiedział Asch bez namysłu, zwykłym koszarowym
tonem. Wolał nie prowadzić z podporucznikiem w cywilu rozmów na tematy służbowe. Zawsze
bowiem okazywało się zdumiewająco szybko, jak bezsensowne są takie próby. Ci ludzie nie mogą
zapomnieć o tym, kogo mają reprezentować, trzeba się do nich odnosić z pobłażliwością!
Bombardier Asch wstał, skłonił się lekko Elżbiecie i poprosił, by z nim zatańczyła. Zgodziła
siÄ™ od razu. Zostawili podporucznika samego.
Wedelmann siedział zły. Gniewał się na siebie samego. Im bardziej to sobie uświadamiał,
tym gniew jego stawał się gwałtowniejszy. Czuł, że nie miał racji. Myśli jego były słuszne, ale
niemal prowokacyjnego tonu, jakim rozmawiał z Aschem, należało uniknąć. Ostatecznie był poza
służbą, w dodatku po cywilnemu, i siedział tu przy stole z ludzmi, którzy go uprzejmie przyjęli.
Wszystko to zobowiązywało do pewnej wielkoduszności.
Uważał, że tym razem starszy ogniomistrz Schulz istotnie dopuścił się wyjątkowej
samowoli; jako przełożony musi go kryć, choćby dlatego, by nie narażać na szwank dyscypliny, ale
potępia go zdecydowanie. Powody mogą być takie czy inne - tego się jednak nie robi! Można takie
sprawy załatwiać w koszarach, parkiet taneczny naprawdę nie jest do tego odpowiednim miejscem!
Oczywiście i bombardier Asch ma ze swego punktu widzenia pewną rację. Ale trochę
więcej bezwarunkowego posłuszeństwa z pewnością by mu nie zaszkodziło. Szef baterii jest
ostatecznie jego przełożonym i w żadnym wypadku nie podlega krytyce, mniejsza o to, czy
uzasadnionej, czy nie. To już raczej, mówił sobie Wedelmann, moja sprawa.
Podporucznik podniósł się i przecisnąwszy się przez kłębowisko tańczących przeszedł do
dużej sali, w której mieścił się bufet. Zobaczył tam, przy stoliku gospodarza, rozpartego i wyraznie
zle usposobionego starszego ogniomistrza Schulza. SkinÄ…Å‚ na niego.
Schulz zerwał się na równe nogi i patrzył na Wedelmanna pytająco.
- Mam wrażenie - powiedział podporucznik - że wypiliście nieco za dużo. Już czas, żebyście
poszli do domu.
- Tak jest! - powiedział skonsternowany starszy ogniomistrz i w oczach jego pojawiły się złe
błyski. - Tak jest, panie podporuczniku!
Wedelmann odwrócił się i poszedł z powrotem na salę tańca. Wcale nie czuł się dobrze,
w żadnym razie nie wydawał się sobie bohaterem. Nie odczuwał najmniejszej ulgi. Niedwuznacznie
osadził szefa baterii; stare doświadczenie mówiło mu, że jest to od czasu do czasu potrzebne. Ale
tym razem krok ten zadowalał go jeszcze o wiele mniej niż kiedykolwiek. Zapewne, pobił szefa
jego własnymi metodami, ale właśnie to było mu niemiłe. Zapytywał sam siebie, czy nie może to
stać się ewentualnie nawet niebezpieczne.
Z lekko opuszczoną głową wrócił do stolika, do Elżbiety i Herberta Ascha. Długimi
haustami wypił swoje piwo. "Miła z nich para - pomyślał. - Można by im pozazdrościć. U mnie
wszystko jest tak strasznie skomplikowane, a ci umieją ułożyć sobie tak naturalnie przyjemne życie.
Wszystko jest u nich jasne i proste, kto wie, czy mnie zrozumieją." Po chwili podjął próbę
wytłumaczenia swego postępowania.
- Widzicie, mój drogi Asch - zaczął - Wehrmacht może funkcjonować tylko wtedy, kiedy
rozkazy - obojętne jakiego rodzaju - są respektowane, i to bez zastrzeżeń.
- Nawet rozkazy pozbawione sensu?
- Oczywiście - powiedział podporucznik. Ale nie był całkowicie przekonany o słuszności
swoich słów. Chcąc ukryć niepewność ciągnął żarliwie dalej: - Nie ma rozkazów pozbawionych
sensu, na pewno nie ma takich. Ale są rozkazy, które wydają się nonsensowne! Ten, który je
otrzymuje, osądzić jednak tego nie może. Widzi pan, jest taka niewzruszona zasada, że przełożeni
wydają rozkazy i wcale nie muszą ich tłumaczyć. Bo inaczej, mój drogi Asch, do czego byśmy
doszli? Bezwzględne posłuszeństwo będzie zawsze pierwszym postulatem. Każdy rozkaz musi być
wykonany!
- A jeśli rozkaz jest niewątpliwą szykaną?
- To jednak musi być wykonany! - Wedelmann był całkowicie w swoim żywiole. Zdawało
mu się, że ma wykład i musi słuchaczy przekonać, by się samemu nie ośmieszyć. - Rozkaz jest
rozkazem! A jeżeli naprawdę była to szykana, co ostatecznie jest możliwe, to żołnierz zawsze ma
prawo pózniej - powtarzam, mój drogi Asch, pózniej - złożyć zażalenie.
- Czy był pan kiedy świadkiem takiego zażalenia, panie podporuczniku? Czy choć raz jakieś
zażalenie zostało uwzględnione?
- Nie - przyznał Wedelmann. I zaraz dodał: - Z pewnością nie. Nikt nie składa zażaleń! A to
dowodzi, że przeważnie nie ma do zażaleń powodów.
Asch potrząsnął głową. - Widzę to nieco inaczej, panie podporuczniku. Ale w tej chwili nie
mam ochoty powiększać nieporozumień.
Elżbieta uważała za wskazane przerwać te rozmowę. - Właściwie po co tu jesteśmy? -
zapytała z wyrzutem. - Uważam, że lokal, w którym się tańczy, nie jest odpowiednim miejscem na
koszarowe pogawędki. Czyżby dla was wszystkich istniał tylko ten jeden temat?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział uprzejmie podporucznik.
- Chwała Bogu, nie! - oświadczył Asch. - Może zatańczymy?
- Chętnie.
- Nie chcę państwu dłużej przeszkadzać. Muszę wracać do koszar. - Wedelmann podniósł
się. - Ma pani zupełną rację - powiedział do Elżbiety. W głosie jego brzmiała rezygnacja i smutek, -
Mam wrażenie, że pani instynktownie odgadła to, o czym chcielibyśmy zapomnieć. I o czym
czasami zapomnieć musimy. Przyjemnej zabawy!
Koszary nie spały nigdy. W nocy były olbrzymią, niespokojną bestią, która w każdej chwili
mogła otworzyć, oczy i skoczyć do gardła. Koszary artyleryjskie ciągnęły się na długiej przestrzeni, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl