[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pucołowaty policjant, owszem, rozumiał moje stanowisko, ale przepisy przepisami. Dziecko
trzeba odnalezć. Nie może, w żadnym wypadku, błąkać się samo po lesie. To
niedopuszczalne. Mogłoby je spotkać coś złego.
Tak jakby się całe życie nie błąkało! Tylko wtedy jakoś nikogo to nie obchodziło...
Szukać będzie policja z psem, który czeka w wozie, straż pożarna oraz służby leśne. Z
ochotnikami. Mogę się przyłączyć. Jeśli jestem z tym dzieckiem zaprzyjazniony, to z
pewnością się przydam. Zaczną poszukiwania za jakąś godzinę, o ile do tego czasu mała sama
siÄ™ nie odnajdzie.
*
Wybłagałem, żeby się aż tak bardzo nie śpieszyli...
Też mi zależy przede wszystkim na bezpieczeństwie Małgosi, przekonywałem, ale
chciałbym najpierw poszukać jej sam. Ewentualnie z żoną.
- Wie pan, to jest autystyczne dziecko - tłumaczyłem cierpliwie pyzatemu
policjantowi. - Bardzo wrażliwa dziewczynka. Jeśli się ją spłoszy, może być naprawdę kłopot
z odnalezieniem. Ta mała zna tutejsze tereny jak własną kieszeń. Właściwie to wychowała się
w lesie...
- Bez obawy. To tylko dziecko, znajdziemy jÄ…!
- Owszem, nie wątpię, ale właśnie to niewinne dziecko poniesie konsekwencje takiego
dodatkowego szoku. A ja wolałbym jej tego oszczędzić. Była już świadkiem samobójstwa
matki. To i tak zbyt wiele dla siedmiolatki.
- A kim pan właściwie dla niej jest? - zapytał, jak mi się zdawało, podejrzliwie.
Myślałby kto! Dożyliśmy czasów, gdy normalne ludzkie odruchy są już, jak widać,
podejrzane. NormÄ… jest znieczulica.
- Tylko sąsiadem - odpowiedziałem i to stwierdzenie, nie wiedzieć czemu, sprawiło
mi przykrość. - Ale wydaje mi się, że mam z Małgosią dobry kontakt. O ile można tak to
określić. Ta mała przecież nie mówi.
Nawet nie zauważyłem, kiedy stanęła przy mnie babcia od jajek. W tym momencie
przyszła mi z pomocą.
- Tylko tego jednego pana sie Gosia nie boi! No i mnie, bo od kołyski mnie zna, ale ja
latać za nią po lasach sił już nie mam. Ten pan młody, to se poradzi. I tylko do niego ona
podejdzie. To mądry człek i dobry. Sam uczony i żonę ma uczoną!
*
Policjant spojrzał na mnie jakby z większym szacunkiem. Może zrozumiał z tej
przemowy, że jestem jakimś wybitnym uczonym, mędrcem zgoła? A w dodatku za żonę mam
co najmniej Marię Skłodowską-Curie?
Nie zamierzałem prostować babcinych pochlebstw. Cel uświęca środki.
- Ma pan dwie godziny - oznajmił. - Więcej nie mogę obiecać.
- Dziękuję i za to. Nie daję słowa, że ją odnajdę, ale zrobię wszystko, co w mojej
mocy. Mam jeszcze pytanie: czy, jeśli się odnajdzie, mogłaby zostać u nas - albo u tej pani -
przynajmniej przez parę dni, aż się otrząśnie z szoku? Spróbowalibyśmy przygotować ją
jakoÅ›...
- A to już nie leży w moich kompetencjach. Mam polecenie służbowe odwiezienia
dziecka do pogotowia opiekuńczego, gdzie zadecydują o jej dalszym losie. Musiałby pan
udać się z tym do sądu.
- Chodzi mi tylko o kilka dni. Przecież to dla jej dobra.
- Wierzę panu, ale takie są przepisy. A od siebie panu powiem, że tych kilka dni jej
nie zbawi. I że tam wychowankom wcale nie jest zle. Zaaklimatyzuje się. Nie ona pierwsza,
nie ostatnia. Dzieciaki do wszystkiego się przyzwyczają. Nie ma co tego przedłużać.
- Ona się nie zaaklimatyzuje... No nic, trudno. Dziękuję. Zaraz ruszam na
poszukiwania.
- Rzeczywiście, szkoda czasu. Powodzenia!
*
Postanowiłem nie zastanawiać się na razie, co będzie dalej, tylko skupić się na
odnalezieniu Małgosi. Przyznam, że po głowie chodziły mi różne myśli. Byłem gotowy, w
razie czego, nie przyznać się, że ją znalazłem (o ile, oczywiście, ją znajdę) i ukryć na razie u
nas w domu, a potem najwyżej samemu zawiezć do tego pogotowia. Nie mogłem przecież
dopuścić, żeby ciągali to biedne dziecko pod eskortą policji, jak jakiegoś nieletniego
przestępcę.
Chociaż niby wcześniej ten gliniarz wspomniał, że po to właśnie jest z nimi kobieta z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]