[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym razem bardziej natarczywie. Abbie, marszcząc czoło, dojrzała rozklekotany
samochód Dobiego pędzący drogą dojazdową.
Z piskiem opon zatrzymał się na podwórzu. Wiedziona złym przeczuciem Abbie
pobiegła do samochodu.
Dobie wysunął głowę przez okno.
- Wypadek! - zawołał do niej. - Twój koń jest ranny. Chodz szybko.
- Mój Bo\e - wyszeptała wytrącona z równowagi Abbie. Ogarnął ją zimny strach.
Pobiegła szybko w kierunku stajni i zawołała: -Ben! Szybko, River Breeze jest
ranna! - Potem zdyszana zwróciła się do Dobiego: -Wezwałeś weterynarza?
149
Po jego niepewnym potrząsaniu głową widać było, \e nie wpadł na to.
- Przyjechałem prosto do ciebie.
Abbie usiłowała zapanować nad ogarniaj ącąją paniką. Biegnąc na drugą stronę
samochodu, wołała do kowala:
- Niech pan zadzwoni do weterynarza. Jest pilnie potrzebny na farmie Hiksa.
Wdrapała się do kabiny, a zdyszany Ben usiadł obok niej. Zanim zdą\ył zatrzasnąć
drzwi, Dobie dodał gazu i ruszył z kopyta.
- Co się stało? - zapytał Ben. Było to pytanie, które go Abbie nie miała odwagi
zadać ze strachu przed odpowiedzią.
- Nie wiem - powiedział Dobie. - Zawiesiłem na ciągniku przetrzą-sacz siana i
wyjechałem z szopy. Przejechałem ju\ obok stajni, kiedy usłyszałem hałas i
przerazliwy kwik konia. Odwróciłem się i... - Przestraszony spojrzał na Abbie. -
River Breeze le\ała na ziemi i biła wokół siebie kopytami. Dolna połowa
dzielonych drzwi była otwarta, a górna wybita z zawiasów. Górną część zostawiłem
otwartą, by miała świe\e powietrze. Widocznie przestraszył ją hałas i chciała
wyskoczyć na zewnątrz.
- Nie! - Abbie nie chciała uwierzyć, \e wypadek był tak powa\ny, j ak opisał go
Dobie. Zwichnięcie, kilka ran ciętych i otarć to wszystko, czego koń mógł przy
tym doznać.
- Myślę, \e ma złamaną nogę - dodał z wahaniem Dobie.
- Nie mo\esz tego wiedzieć - zaprotestowała Abbie. - Przecie\ nie sprawdziłeś.
- Nie, zostawiłem przy niej jednego z moich robotników, a sam pojechałem po
ciebie.
Abbie cały czas myślała o tym, j ak blisko szopy na narzędzia znaj dowała się
stajnia. Poza ciągnikiem River Breeze nie była przyzwyczajona do \adnych innych
maszyn rolniczych. Zrozumiałe więc, \e głośny szczękjąprze-straszył.
Kiedy zajechali wreszcie na dziedziniec farmy Hiksa, Abbie była prawie oszalała
ze strachu. Rzuciła się do stajni z nadzieją, \e nie było tak zle i River Breeze
znowu stanie na nogi. Srebrnoszara klacz le\ała jednak na ziemi i nie podnosiła
głowy, kiedy Abbie przyklękła obok niej nie zwracaj ąc uwagi na mę\czyznę, który
do tej pory czuwał przy klaczy. Widok ciemnych, szklanych z bólu oczu, mokrej od
potu szyi i dr\ących boków wystarczył, by stwierdzić, \e koń jest w szoku.
- Szybko! Derkę! - krzyknęła na pomocnika Dobiego. Nagle w jego rękach
dostrzegła strzelbę.
- Co to znaczy? - Patrzyła na niego oburzona i zaszokowana.
150
- To biedne zwierzę nale\y zastrzelić. Nic mu ju\ nie pomo\e. Złamana przednia
noga. - Lufą strzelby wskazał krew na piersi i nodze.
Na widok nienaturalnie wykręconej nogi zrobiło jej sięmdło. Oblana zimnym potem
walczyła z odruchami wymiotnymi i dr\eniem kolan.
- Nie zastrzeli pan tego konia! Niech pan lepiej przyniesie derkÄ™. -
Przyciągnęła głowę klaczy na kolana. - Zaraz będzie lekarz, mała - pocieszała
zarówno zwierzę, jak i siebie, podczas gdy Ben oglądał rany. Mę\czyzna ze
strzelbą poszedł i Dobie przyniósł derkę. Ben poło\ył się na River Breeze, a
potem wstał.
- Rany cięte sąniewielkie - odpowiedział na pytające, przepełnione strachem
spojrzenie Abbie. -Nie krwawi ju\.
Złym znakiem było to, \e unikał mówienia o złamanej nodze.
- Breeze jest młoda i silna. Wyjdzie z tego, jest nadzwyczaj wytrzymała. Nie na
darmo pochodzi od słynnej, sprawdzonej w walce klaczy -powiedziała Abbie,
desperacko trzymając się resztek nadziei. Nie podda się wcześniej, ni\ uczyni to
koń.
- No có\, zobaczymy, co powie lekarz - brzmiała odpowiedz Bena. Po krótkim
badaniu weterynarz nie znalazł nic pocieszającego i ograniczył się tylko do
niemego pokręcenia głową.
- Ale dziś nastawia się przecie\ złamane nogi u koni - powiedziała Abbie
upartym i zarazem wyzywającym głosem.
- Złamanie j est za wysoko. Je\eli nawet uda mi się nastawić nogę, to
pozostanie problem unieruchomienia tułowia. Przykro mi, Abbie, ale nie wygląda
to dobrze - stwierdził z ubolewaniem. - Szczerze mówiąc, nie jestem za tym, by
zwierzę niepotrzebnie długo cierpiało.
- Ale w ka\dym razie mo\na spróbować, prawda? Nastawi pan nogę, a my z Benem
skonstruujemy pętlę, na której zawiesimy Breeze do czasu, a\ złamanie się
zrośnie.
- Chce mnie pani uczyć, co mam robić?
- Owszem - wyrzuciła z siebie desperacko. - Nie powinien pan zachowywać sięjak
Bóg Ojciec ze swoją władzą nad \yciem i śmiercią tylko dlatego, \e chodzi o
zwierzÄ™.
- Przede wszystkim nie ma to nic wspólnego ze zło\eniem nogi i zawieszeniem
konia na pętli. Tu dopiero zaczyna się problem. Konie nie są ludzmi. Nie mo\na
trzymać ich w łó\ku i oczekiwać, \e będąw nim spokojnie le\ały. Z pewnością zna
pani opowiadania o koniach, które wyszły ze złamań nóg, ale nie wie pani nic o
tych, które oszalały i trzeba było je zabić. A więc zobaczymy, co się da zrobić,
ale niech pani sobie nie robi zbytnich nadziei.
151
Reszta dnia była dla Abbie koszmarna. Musiała bezradnie siedzieć i nic nie mogła
zrobić. Transport do kliniki zwierzęcej nie wchodził w rachubę, ryzyko dalszych
zranień było zbyt du\e. Po kilku telefonach doktorowi Campbellowi udało się
zdobyć przewozny aparat rentgenowski. Kiedy wreszcie go przywieziono, zrobione
zdjęcia wykazały, \e złamane były obie przednie nogi. W lewej było to tylko
drobne pęknięcie, ale w prawej, nieco poni\ej stawu łokciowego, złamana była
kość łokciowa i promieniowa.
Po telefonicznych konsultacjach z innymi kolegami lekarz zdecydował się na dość
radykalne rozwiązanie. Ben sprowadził z River Bend kowala, który posługując się
spawarką musiał razem z Dobiem zrobić według pospiesznie sporządzonego szkicu
specjalną szynę. Abbie było wszystko jedno; chciała tylko, by zrobiono coś dla
jej klaczy, cokolwiek.
Okryta kocem siedziała w kącie oparta o ścianę stajni. Wyczerpana oparła głowę o
surowe deski i na krótką chwilę zamknęła oczy. Jakiś słaby odgłos, szelest słomy
spowodował, \e otworzyła oczy gotowa natychmiast się podnieść.
Klacz jednak le\ała bez ruchu. Siwa głowa zwisała w dół. Narkoza jeszcze ciągle
działała. Obie przednie nogi były zagipsowane. Dwie długie, wygięte nad karkiem
szyny metalowe sięgały do kopyta. Pętla obejmuj ąca korpus konia i przymocowana
do belki dzwigała większą część cię\aru zwierzęcia.
Urządzenie to wymagało od konia wielkiej cierpliwości i Abbie zaczęła
powątpiewać, czy słuszne było nara\anie River Breeze na to wszystko. Być mo\e
lepiej byłoby jąjednak uśpić. Energicznie odpychała od siebie tę myśl.
Kiedy usłyszała kroki, zawołała cicho:
- Dobie?
- To ja - odparł MacCrea, który wyszedł zza ścianki działowej. -Dzwoniłem do
ciebie, poniewa\ z nocnej zmiany wypadł jeden z pracowników i wieczorem
zatrzymały mnie obowiązki. - Ukląkł przy niej. - Twój a matka powiedziała mi, co
się wydarzyło. Przepraszam, \e nie mogłem przyjść wcześniej.
- Wiele byś tu nie zdziałał. Najwy\ej mógłbyś pomóc Dobiemu przy spawaniu
szyny. - Mimo to cieszyła się, \e był przy niej.
- A co z nią? - wskazał brodą na River Breeze.
- Poradzi sobie - zapewniła zdecydowanie Abbie.
- A co ty teraz zrobisz?
- Zostanę przy niej, by zachowywała się mo\liwie spokojnie i nie wpadła w
panikÄ™.
- Nie to miałem na myśli. Teraz ka\dy wie, \e koń tu jest. Nie pomyślała o tym.
152
- MacCrea, tylko nie rób mi wymówek - powiedziała zirytowana. Ju\ sama zbyt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]