[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawę i zjedliście cały placek. Nic więcej ju\ dla was
nie mam. Placek te\ upiekłam dla siebie.
- Zwietny placek, Charly.
- Nanieśliście śniegu do kuchni, a wasze \ony
pewnie ju\ się martwią, gdzieście popadli.
- Wiedzą, \e jesteśmy u ciebie - Lars natychmiast
ją poprawił.
- To jeszcze nie rozwiÄ…zuje sprawy - Charly
odpowiedziała zdecydowanie. - Nale\y mi się jeszcze
zapłata za niańczenie was, draby.
Zerwała z grzejnika parę czapek i po kolei je im
rzucała.
- Za zimno na dworze, by coś robić? Idziemy do1
NOC MYZLIWEGO 47
Charly. śona wyrzuciła z domu za rozróby? Idziemy
do Charly. Urządziliście sobie tutaj klub.
- Uspokój się, Charly! I tak nas przecie\ kochasz.
Przyznaj się - Whitt błysnął białymi zębami w szerokim
uśmiechu.
- Będę was kochać jeszcze bardziej, jak sobie
pójdziecie. Czyje te rękawiczki?
- Chyba mówi serio - Howe powiedział do Larsa.
- Czy widzisz ten prostokąt w końcu korytarza? To
sÄ… drzwi. D-rz-w-i. Do drzwi przymocowane jest takie
małe urządzenie zwane klamką. Słu\y do wpuszczania
i wypuszczania ludzi. Wy wszyscy ju\ zrozumieliście,
co to znaczy wpuścić. Teraz musicie mocno się skupić
i pojąć, co to znaczy wypuścić.
Wiedzieli, \e tak naprawdę wcale nie była na nich
wściekła, dlatego wyganianie ich trwało tak długo.
Curt nie mógł znalezć czapki, Whitt zaczął omawiać
cenę zbo\a, gruby Lars za\ądał jeszcze jednego ciastka,
twierdzÄ…c, \e \ona zle go karmi.
Charly narzuciła kurtkę i wyszła z nimi przed dom.
W przeciwnym razie staliby i gadali jeszcze przez
dwie godziny.
Latarnia w podwórzu oświetlała stojące wokół
motorowe sanie. Noc była zimna, lecz pogodna.
Wiejący od dwóch dni wiatr zmiótł śnieg z otwartych
pól. Twarda skorupa pokrywała zaspy. W górnym
pknie stajni paliło się słabe światło. Charly czekała, a\
wreszcie sobie pójdą, by spokojnie zająć się sową.
Czekał ją kolejny za\arty pojedynek.
Trzęsąc się z zimna cierpliwie czekała na ich odjazd.
W końcu Howe wsiadł na sanki, a Whitt i Curt omal
ftie połamali jej kości w po\egnalnych uściskach.
'W tym momencie usłyszeli tętent kopyt i jak na
komendę obrócili głowy.
Czarny jak atrament ogier galopował od strony
48
NOC MYZLIWEGO
lasu. Charly dojrzała błysk metalu, podniesioną do
góry broń i poczuła mocne uderzenia serca.
Domyśliła się, \e to Tanner, zanim rozpoznała jego
rysy. Wyglądał niemal jak Indianin-mściciel z po-
przedniego stulecia, tylko ko\uch psuł podobieństwo.
Dosiadał pełnego temperamentu i dumy ogiera.
Kiedy wjechał na podwórko, Charly mogła dojrzeć
jego oczy, ciemne i grozne. Obrzucił wzrokiem po
kolei wszystkich mÄ™\czyzn, starannie unikajÄ…c jej
spojrzenia. Gwałtownie opuścił lufę strzelby. Powolnym
ruchem przerzucił nogę nad końskim grzbietem i zsiadł
z konia. Przez moment koń zasłaniał twarz Tannera,
lecz Charly dostrzegła jego wahanie. Po chwili podszedł
do skamieniałych sąsiadów. Szedł z wysoko pod-
niesioną głową i zaciśniętymi ustami.
- Pewnie zdarzyło mi się w \yciu popełnić większe
głupstwa, ale chyba niewiele razy. Z daleka widziałem
tylko grupÄ™ paru mÄ™\czyzn otaczajÄ…cych samotnÄ…
kobietę i... - z trudem poruszał ustami. - Oczywiście,
wszyscy znacie Charly?
Nikt nie poruszył się, by podać mu rękę lub powitać
go w jakikolwiek sposób. W tym momencie Charly
zdała sobie sprawę z panującego na podwórzu
napięcia.
- I oczywiście ty równie\, Carson Tanner prawda?
- pierwszy odezwał się Whitt.
Tanner kiwnął głową.
- Charly właśnie nas wygoniła z domu. Trochę
pózno na wizyty - Whitt nie bawił się w subtelności.
- To prawda - Tanner najwyrazniej spodziewał się
niechęci sąsiadów. Spojrzał Whittowi prosto w oczy.
- Nie przyjechałem tu z wizytą i długo nie zabawię.
Postaram się nikomu nie przeszkadzać. Charly ma
w stajni coÅ›, co nale\y do mnie.
- Co to znaczy, Tanner, \e długo nie zabawisz?
- Charly nagle odzyskała głos. Szybko zeszła z tarasu
NOC MYZLIWEGO
49
i błyskawicznie przecięła grupę sąsiadów. - Przecie\ i
tak się spózniłeś! Miałeś być o siódmej. A mo\e to ja
[ Pobierz całość w formacie PDF ]