[ Pobierz całość w formacie PDF ]
krótkie spotkania. - Uśmiechnęła się olśniewająco, tłumiąc pokusę zaspokoje-
nia nadwerężonej dumy. - %7łyczę miłego dnia.
Dotarła do sypialni, zamknęła za sobą drzwi i padła na łóżko. Była
wstrząśnięta. Wykończona. Odrętwiała. Ten pałac był jednym wielkim szaleń-
stwem. Wszyscy tu poszaleli. Chciała wracać do Szardży. Musi wrócić do swo-
jego skromnego mieszkanka i skromnego życia. Tu nic nie było małe ani
skromne. Nic nie pomagało jej oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć. Sza-
rif rzeczywiście mówił jej w czasie lotu do Sarku, że myśli o powtórnym ożen-
ku, ale czyżby miał już nową wybrankę?
Zakryła oczy, broniąc się przed wizją Szarifa w ramionach kolejnej arab-
skiej księżniczki, mogącej dać mu zdrowe dzieci. Obróciwszy się, usiadła na
skraju łóżka. Trudno go winić. Trudno też go winić za to, że myślał o niej jak
najgorzej. Nigdy mu nie powiedziała, dlaczego odchodzi. Nie dała mu wyboru.
Podjęła decyzję za niego. Nic dziwnego, że był wściekły.
S
R
Zcisnęła w dłoni skrawek narzuty. Postąpiłaby rozsądniej - i odważniej -
gdyby powiedziała mu otwarcie, że nie może mieć dzieci, a przecież on musi je
mieć. Z tego, czego przed chwilą dowiedziała się od jego matki, sprawa mę-
skiego dziedzica wciąż pozostawała najważniejszym zagadnieniem.
Ktoś delikatnie zapukał do drzwi. Mehta.
- Pani Dobrze - szepnęła. - Jego Wysokość wzywa panią na basen. Pręd-
ko.
- Jakiś wypadek? - spytała z niepokojem, wstając z łóżka.
Mehta wzruszyła ramionami.
- Jego Wysokość prosi, żeby pani natychmiast przyszła.
Wybiegła na korytarz. Pędząc do wyjścia, wyobrażała sobie, jaki koszmar
mógł się wydarzyć. Któraś dziewczynka gdzieś zniknęła. Albo straciła przy-
tomność w wodzie. Szarif przeprowadza reanimację...
Gdy dotarła na miejsce, dzieci spokojnie bawiły się w płytszej części ba-
senu. Szarif siedział na piasku tuż przy brzegu. Pani Frischmann nigdzie nie
było widać. Już się miała odwrócić na pięcie i wracać do pałacu, sądząc, że
Szarif stroi sobie żarty, gdy szejk ją zawołał.
- Pozwól, Jesslyn. Jesteś mi potrzebna.
Zbliżyła się do niego. Szarif skinął na Takię, pływającą nieopodal na
brzuchu.
Z tyłu, na udach dziewczynki, Jesslyn zauważyła ciemne plamy. Nie wy-
glądało to na cienie rzucane przez liście palm. Przyjrzała się. To wcale nie były
cienie, lecz sińce. Mój Boże! Cofnęła się gwałtownie. Popatrzyła na Szarifa,
nieudolnie maskując przerażenie.
- Widzisz to samo, co ja? - spytał powoli, również nie mogąc powścią-
gnąć emocji.
- Tak.
S
R
- Co to jest, do licha?
Zacisnęła zęby, pochyliła się jeszcze raz i przyjrzała się siniakom i bli-
znom na nogach Takii. Przerażona jeszcze bardziej, dostrzegła kolejne pręgi.
- Pręgi i sińce - szepnęła. - Dostała lanie.
- To nie lanie. To chłosta.
ROZDZIAA JEDENASTY
- Przypilnujesz dziewczynek? - spytał łamiącym się głosem. Był wstrzą-
śnięty i wściekły. - Muszę porozmawiać z panią Frischmann.
- Myślisz, że to ona?
- Od razu mi się nie spodobała. Nie powinienem był jej w ogóle wpusz-
czać do tego domu.
- Idz. - Dotknęła jego ramienia. - Dziewczynki są ze mną bezpieczne.
Spojrzał jej głęboko w oczy. Widziała, jak cierpi.
- Wiem, że będą bezpieczne - odpowiedział szorstko.
Odszedł. Jesslyn usiadła na piasku, delikatne fale dotykały jej stóp. Pa-
trzyła raz po raz na plecy Takii i za każdym razem chciało się jej wymiotować.
Prześliczna dziewczynka szturmem zdobyła serce Jesslyn. Jak można ją było
bić, i to tak, że zostały szramy i sińce. W końcu zdobyła się na odwagę:
- Takia, przewróciłaś się? - spytała z wymuszoną obojętnością. - Może
obejrzÄ™ te siniaki.
- Została ukarana - oświadczyła bezceremonialnie Saba, siadając w płyt-
kiej wodzie. Po włosach i rzęsach spływały jej srebrne strużki. Takia tylko pa-
trzyła wielkimi, przerażonymi oczami na Jesslyn.
- Za co cię ukarano? - spytała łagodnie nauczycielka.
S
R
Takia przestała pływać. Jej oczy robiły się coraz większe.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]