[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otworzył oczu, ale oddychał miarowo.
- To moja wina, Vance!
Czuła się zupełnie bezradna i, nie wiedząc jak mu
pomóc, zaczęła całować go po twarzy. Jej przerażenie
wzrosło, gdy zrozumiała, że zranił się w to samo
miejsce co w wypadku. Dręczyła ją myśl, że to
wszystko przez jej egoistyczne zachcianki. I na dodatek
byli z dala od domu, zupełnie sami.
- Libby? - zaczął łagodnie gładzić jej ramiona.
Uniosła głowę, którą do tej chwili tuliła do jego szyi,
mokrej już od jej łez. Spojrzała mu w oczy. Wydawały
się przeniknąć ją na wskroś. - Czy coś ci się stało?
Powiedz prawdÄ™?
- Nic mi nie jest, Vance - nie mogła uwierzyć, że
tak się o nią troszczy. Przełknęła z trudem ślinę. - To
:y się potłukłeś. Masz guz na głowie, zaraz obok
rany. Wszystko przeze mnie. Za szybko chciałam
zejść z konia.
- Powiedz prawdę, Libby - na jego twarzy pojawiło
Hę zdenerwowanie, gdy uzmysłowił sobie, co się
ttało. - Jeszcze przed chwilą nie czułaś się dobrze.
Nie udawaj przede mnÄ….
- Przysięgam, że nie udaję. Po prostu chciałam,
acby Diablo odpoczął, a ja miałam rozruszać nogi.
- Gdybym mógł zobaczyć na własne oczy, że nie
kłamiesz! - powiedział miotany niepokojem. Zaskoczył
ją, obmacując jej ciało, jakby chciał przekonać się, że
istotnie wyszła cało z wypadku. - Założyłaś coś
nowego?
Jego dłonie dotarły do zrobionej na drutach bluzki.
Ich dotyk był teraz inny. Z jej rozchylonych warg
wyrwało się ciche westchnienie, gdy z przyjemnością
poddała się jego rękom. On również pragnął czuć
pod palcami jej aksamitną skórę. Pieścił szyję i kark,
aż w końcu jego dłoń wplątała się we włosy.
- Przysiągłem sobie, że nie dopuszczę do tego
- szepnął głosem pełnym pogardy dla samego siebie.
Pochylił głowę, póki ich usta nie spotkały się w namięt
nym pocałunku.
Dla Libby ziemia zakołysała się, gdy wybuchnęły
od dawna tłumione uczucia. Całował ją raz za razem,
jak człowiek zgłodniały miłości. Obezwładniała ją
tęsknota za pieszczotami. Rozbudził pożądanie, które
teraz zaczynało nad nią panować.
Sercem i duszą należała do Vance'a. Mógł z nią
zrobić, co chciał. Całkowicie zdana na niego, była
przepełniona pożądaniem, które tylko on mógł
zaspokoić. Była zbyt oszołomiona, by słyszeć, że parę
metrów dalej Diablo niespokojnie uderza kopytami
w ziemiÄ™.
Ogier zaczął parskać i rżeć. Bębnił kopytami
o murawę. Wydawał przy tym dzwięki, które do
złudzenia przypominały ludzki głos. Wszystko to
sprawiało niesamowite wrażenie. W tym właśnie
momencie Vance objął ją tak mocno, że musiała
wstrzymać oddech. Użył całej swojej siły, żeb>
przeturlać się razem z nią jak najdalej od konia.
- Nie ruszaj się. Nic nie mów.
Dłonią przykrył jej usta. Leżeli nieruchomo. Libby
opierała głowę na jego piersi. Sprawiał jej ból swym
uściskiem, lecz przyjmowała to niemal z wdzięcznością
Domyślała się, że Diablo walczył z czymś groznym,
co być może niosło z sobą śmierć. Otaczał ich przecież
dziki, rządzony tylko prawami natury, kraj. Przytuliła
się mocniej do człowieka, który bronił jej przed
niebezpieczeństwem.
W końcu, gdy myślała, że już dłużej tego nie
zniesie, odgłos kopyt końskich ucichł. Znów słysza
ła delikatne rżenie i niekiedy głęboki, chrapliwy od
dech Diablo. Cokolwiek go przedtem niepokoiło,
przestało już stanowić zagrożenie. Vance rozluznił
swój uścisk.
- Podnieś powoli głowę. Staraj się nie hałasować.
Spójrz przez moje ramię. Diablo walczył z wężem.
Słyszałem syk na chwilę przed tym, nim zaczął być
niespokojny. Powiedz, co widzisz.
- Masz raję, to wąż - powiedziała drżącym głosem.
- Opisz go.
- Nie potrafię zbyt dobrze. - Libby oblizała
zaschnięte usta. Dopiero teraz poczuła, że ze strachu
szczęka zębami. - Ma około metra długości i taki
jakby kapturek na głowie. Chyba jest martwy.
- Jaki ma kolor.
- Trudno opisać. Szarobrązowy.
- Tak myślałem. Zostań tutaj.
Vance bezszelestnie przykucnął i zagwizdał. Diablo
zarżał cicho, po czym ruszył w kierunku swojego
pana. Przerażenie Libby zmieniło się w podziw, gdy
zobaczyła tak całkowite porozumienie między czło
wiekiem i zwierzęciem. Vance wstał, cicho przema
wiając do konia. Klepał go po łbie i ścierał pianę
z jego szyi.
- Możesz wsiadać. Ja będę go jeszcze uspokajał.
Porządnie najadł się strachu.
Libby z trudem podżwignęła się na nogi i wsko
czyła na gładki grzbiet Diablo. Koń zadrżał, a ona
odszukała oczami martwego węża, który leżał w po-
deptanej trawie. Przez jej ciało przeszedł dreszcz.
W tej chwili Vance znalazł się obok niej i ruszyli
w stronę farmy. Popędzał konia, który zerwał się
do galopu. Przeszli w kłus, gdy dotarli do pierwszych
drzew w sadzie.
- Powiem Jamesowi o wężu, jak tylko wrócimy do
stajni. Wyśle ludzi, żeby go usunęli i sprawdzili, czy
w pobliżu nie ma innych. Już od paru lat nie widziałem
tu węży. Masz mi przyrzec, że nie wybierzesz się
nigdzie sama. PlujÄ…ca kobra jest grozna. Celuje jadem
prosto w oczy i w kilka minut traci siÄ™ wzrok.
- Nigdy nie wyjadę bez ciebie - Libby poczuła się
słabo.
- W takim razie umowa stoi.
- Tak.
- Na szczęście nie wpadłaś w panikę. Jesteś wyjąt
kową kobietą, Libby - aż zachrypł z przejęcia. W jego
głosie słychać było również nutkę podziwu.
- Nic takiego nie zrobiłam. Nie docierało do mnie
nawet, gdzie jestem, kiedy... to znaczy - szukała słów,
bo wspomnienie tego, co się stało, znów przejęło ją
dreszczem. Gdyby Diablo nie wystraszył się węża,
Vance mógłby złamać swą przysięgę i kochać się z nią.
- Nie musisz się tłumaczyć. Zapomnij o wszystkim,
co się stało. To się więcej nie powtórzy. Już ja tego
dopilnujÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]