[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Książki płonęły trze-szcząc, kartki unosiły się podfruwając i przelatywały ponad
głową Mikołaja, w kierunku przeciwnym do strumienia. Wreszcie mógł
oddychać, tyle to dawało zgiełku i płomieni. Miał nadzieję, że Aliza nie
pozostała w ogniu, ale nie widział drzwi, którymi mogłaby umknąć. Ogień
walczył z Pompiarzami, wyglądało, jakby gwałtownie się uniósł, uwalniając
dolne partie pogorzeliska, które zdawało się przygasać. Pośród smolistych
popiołów świeciło jasne światło, jaśniejsze niż płomienie.
Dym rozwiał się bardzo szybko, wciągnięty ku górnym piętrom. Książki
zgasły, lecz sufit płonął silniej niż dotychczas. Na wysokości podłogi pozostał
jedynie ów blask.
Uwalany popiołem, z pociemniałymi włosami, z trudem łapiąc oddech,
Mikołaj pełzł w kierunku światła. Słyszał stukot butów, krzątających się
Pompiarzy. Pod jedną z poskręca-nych żelaznych belek dostrzegł olśniewającą
blond grzywę. Płomienie nie mogły jej pochłonąć, gdyż była o wiele jaśniejsza
od nich. Schował ją do wewnętrznej kieszeni i wyszedł.
Szedł niepewnym krokiem. Pompiarze przyglądali mu się, gdy odchodził.
Ogień czynił spustoszenie na wyższych piętrach, a oni przygotowywali się do
odizolowania całej grupy budynków, żeby pozwolić im spłonąć doszczętnie,
gdyż skończył się płyn gaśniczy.
Mikołaj szedł dalej chodnikiem. Trzymając prawą rękę na piersi, głaskał
włosy Alizy. Usłyszał warkot samochodu seneszala, który właśnie go
wyprzedził. W tyle dostrzegł czerwony kombinezon seneszala. Odchyliwszy
nieco połę marynarki został zalany potokami słońca. Jedynie jego oczy
pozostawały w cieniu.
Colin dostrzegł trzeci filar. Od rana maszerował wokół piwnicy
LXI
Składnicy Złota. Jego zadanie polegało na podnoszeniu alarmu,
gdy ktoś przychodził kraść złoto. Piwnica była olbrzymia. Maszerując szybko,
trzeba było całego dnia, żeby ją obejść. Na samym środku znajdowała się
komora pancerna, w której złoto dojrzewało powoli w atmosferze trujących
gazów.
Ten zawód był bardzo dochodowy, jeśli udało się obejść całość w ciągu
jednego dnia. Colin nie czuł się najlepiej, a poza tym w piwnicy było zbyt
ciemno. Wbrew sobie odwracał się od czasu do czasu i wypadał z rozkładu, z
tyłu widział jedynie malutki świetlny punkcik ostatniej lampy, a z przodu
kolejnÄ… lampÄ™, powoli rosnÄ…cÄ….
Złodzieje złota nie przychodzili codziennie, lecz mimo wszystko należało
skontrolować w przewidzianym momencie, w przeciwnym razie można było
doświadczyć obcięcia zarobków. Należało ściśle trzymać się rozkładu, żeby być
w gotowości do podnoszenia alarmu na widok przechodzących złodziei. Na ogół
byli to ludzie bardzo punktualni.
Colina bolała prawa stopa. Piwnica, zbudowana ze sztucznego kamienia,
miała podłogę nierówną i chropowatą. Przekraczając ósmą białą linię,
przyspieszył trochę, by dotrzeć do trzeciego filara w zamierzonym czasie. %7łeby
mu się razniej szło, zaczął wyśpiewywać na całe gardło, lecz zaraz przerwał,
gdyż echo odpowiadało słowami urwanymi i groznymi, śpiewając piosenkę
całkiem sprzeczną z jego własną.
Z obolałymi nogami szedł niestrudzenie i minął trzeci filar. Machinalnie
odwrócił się, myśląc, że zobaczy coś za sobą. Znów stracił pięć sekund i zrobił
kilka szybszych kroków, żeby je nadrobić.
Do jadalni nie dawało się już wejść. Sufit prawie dotykał
LXII
podłogi, z którą był połączony za pomocą jakichś substancji na
poły roślinnych, na poły mineralnych, które rozwijały się w wilgotnym mroku.
Drzwi od korytarza już się nie otwierały. Pozostało jedynie wąskie przejście
prowadzące do sypialni Chloe. Izis weszła pierwsza, Mikołaj postępował za nią.
Miał tępy wyraz twarzy. Coś wypychało wewnętrzną kieszeń jego marynarki i
od czasu do czasu unosił rękę do piersi.
Przed wejściem do sypialni Izis rzuciła okiem na łóżko, Chloe nadal była
otoczona kwiatami. Jej ręce wyciągnięte na kołdrze z trudem utrzymywały
wielką białą orchideę, która na tle przezroczystej skóry wydawała się beżowa.
Chloe miała oczy otwarte i ledwie się poru-szyła widząc, jak Izis siada obok
niej. Mikołaj spojrzał na Chloe i odwrócił głowę. Bardzo chciał się do niej
uśmiechnąć. Podszedł i pogłaskał ją po ręce. Też usiadł, a Chloe powoli
przymknęła oczy, po czym znów je otworzyła. Wyglądała na ucieszoną ich
widokiem.
Spałaś? cicho zapytała Izis.
Chloe zaprzeczyła oczami. Szczupłymi paluszkami odszukała rękę Izis.
Pod drugą dłonią chowała mysz, tak że widać było jedynie, jak błyszczą jej
czarne, żywe oczka. Myszka podreptała po łóżku w kierunku Mikołaja. Ten ujął
ją delikatnie i pocałował w lśniący pyszczek, a ona powróciła do Chloe. Kwiaty
drżały wokół łóżka, nie mogły się długo opierać o Chloe, z godziny na godzinę
czuła się coraz słabiej.
Gdzie jest Colin? zapytała Izis.
W pracy... powiedziała Chloe jednym tchem.
Nic nie mów rzekła Izis. Będę pytała inaczej.
Przybliżyła piękną brązową główkę do głowy Chloe i pocałowała ją
ostrożnie...
Pracuje w swoim banku? zapytała.
Powieki Chloe opadły.
Nagle usłyszeli kroki przy wejściu. W drzwiach stanął Colin. Niósł nowe
kwiaty, lecz stracił pracę. Tamci ludzie przyszli za wcześnie, a on już nie mógł
chodzić. Ponieważ starał się, jak umiał, zarobił trochę pieniędzy, akurat na te
kwiaty.
Teraz Chloe wyglądała na uspokojoną, prawie się uśmiechała, a Colin
usiadł tuż obok. Kochał Chloe teraz o wiele ponad jej siły i ledwie ją muskał,
bojąc się uszkodzić do reszty. Biednymi rękami, dodatkowo jeszcze
zniszczonymi przez pracę, przygładził ciemne włosy.
Byli tam Mikołaj, Colin, Izis i Chloe. Mikołaj zaczął płakać, bo Chick i
Aliza nigdy nie mieli się już zjawić, a Chloe czuła się tak bardzo zle.
Administracja dawała Colinowi mnóstwo pieniędzy, ale było
LXII
już za pózno. Teraz codziennie musiał chodzić do ludzi.
I
Otrzymywał specjalną listę i miał oznajmiać nieszczęścia w
ich przeddzień.
Codziennie szedł do dzielnic robotniczych, a nawet do dzielnic bogaczy.
Pokonywał wiele schodów. Był bardzo zle przyjmowany. Rzucano mu na głowę
ciężkie, kaleczące przed-mioty, obrzucano go słowami ostrymi i twardymi,
wyrzucano za drzwi. Dostawał za to pieniądze i wynagradzał krzywdy.
Wiedział, że zatrzyma tę pracę. To było to, jedyna rzecz jaką potrafił dać się
wyrzucić za drzwi.
Zmęczenie go obezwładniało, usztywniało kolana, orało twarz. Oczy
widziały jedynie brzydotę ludzką. Bez przerwy oznajmiał nadchodzące
nieszczęścia. Bez przerwy go wygania-no kopniakami, wrzaskami, łzami,
klÄ…twami.
Wszedł po dwóch stopniach, przemierzył korytarz i zastukał, natychmiast
cofajÄ…c siÄ™ o krok. Ludzie, widzÄ…c jego czarny kask, pojmowali od razu,
maltretowali go, lecz Colinowi nie wolno było nic powiedzieć, za to mu
płacono. Drzwi otworzyły się. Ostrzegł i odszedł. Ciężki kawałek drewna trafił
go w plecy.
Poszukał na liście następnego nazwiska i ujrzał, że było to jego własne.
Wtedy rzucił kask i ruszył ulicą. Serce miał ołowiane, bo wiedział już, że
nazajutrz Chloe umrze.
Zakonnik rozmawiał ze Sfajcarem, a Colin czekał, aż
LXI
skończą, po czym zbliżył się. Nie widział już gruntu pod
V
stopami i za każdym razem się potykał. Przed oczami miał
Chloe spoczywającą na ich małżeńskim łożu, zmatowiałą, z mrocznymi
włosami, jej prosty nos, lekko wypukłe czoło, twarz o zaokrąglonym i
delikatnym owalu, zamknięte powieki, które ją odepchnęły od świata.
Chodzi panu o pogrzeb? zapytał Zakonnik.
Chloe umarła powiedział Colin.
Usłyszał, jak Colin rzekł: Chloe umarła , i nie mógł w to uwierzyć.
Wiem rzekł Zakonnik. Ile pieniędzy chce pan na to wyłożyć?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]