[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jestem zaszczycony, pani profesor.
Miała identyfikator z tytułem, reszty nie zdążył przeczytać. Joanna Fiszer roześmiała
siÄ™.
- Szarmancki pan. Pański ojciec, Andrzejek miał dokładnie to samo. Dobrze byłoby
się spotkać. Co u niego? Dalej sądzi?
- Dalej sÄ…dzi. Bardzo siÄ™ ucieszy, kiedy mu powiem o naszym spotkaniu.
- Niech do mnie zadzwoni, na centralę szpitala, połączą. Proszę zapamiętać: Fiszer.
Pański ojciec znał mnie jako Kruczkównę. Ale niech mi pan powie, kogo pan na tym
damskim oddziale szuka? %7łona tu leży?
- Klientka. Przywiezli ją z wypadku jakąś godzinę temu. Pani profesor spoważniała.
- Jest operowana. To jeszcze potrwa. Są jakieś obrażenia wewnętrzne, nie wiem jakie.
Dziecko już w inkubatorze. Koledzy zrobili cesarskie cięcie. Niestety, dziecko ma problemy z
oddychaniem, ale mamy nadzieję, że sobie z tym poradzimy. Czy ma pan jakieś specjalne
powody, żeby się tą właśnie klientką interesować? Bo rozumiem, że przyszedł pan czegoś się
dowiedzieć, ale pana spławili?
- Spławili, pani profesor. A powody mam z gatunku irracjonalnych.
- Rozumiem. - Pani profesor wyglądała, jakby naprawdę rozumiała. Nie pytała więcej.
- Panie Jerzy, Jurku drogi, synu Andrzeja. Nic tu po panu na razie, dziecko jest pod naszÄ…
opieką, to dziewczynka, dość mała, ale nie takie małe wyprowadzamy tu na ludzi. Proszę mi
dać swój telefon, ja mam dzisiaj dyżur, więc będę do oporu. Jak się coś wyjaśni z pańską
klientką, zadzwonię do pana. Do której mogę dzwonić?
- Do każdej. Będę bardzo zobowiązany.
- Dobrze. Nie zapomnę. Proszę być dobrej myśli. Mamy naprawdę doskonałych
chirurgów.
- Na pewno. Miejmy nadzieję, że nie będą musieli czynić cudów.
Pożegnał nową znajomą i pojechał do domu.
Pani profesor zadzwoniła dobrze po północy.
- To ja, panie Jurku. Mogę tak do pana mówić?
- Będzie mi ogromnie miło. I co?
- I niezle. Proszę pamiętać, że pańska klientka miała wypadek i mogła zginąć. Nie
będę panu opowiadać, co jeszcze mogło się zdarzyć. Musieliśmy usunąć śledzionę, miała ją
pękniętą. Pewnie uderzyła w kierownicę. Czym jechała?
- Tikiem.
- Tico nie ma poduszek, prawda? A ten samochód nie dachował przypadkiem?
- Dachował.
- No właśnie. Koledzy się domyślili. Są jeszcze jakieś urazy, ale niegrozne. No nic, to
już nie ma znaczenia. Za miesiąc pani Marcelina będzie jak nowa. Prawie jak nowa.
- Pani profesor, co oznacza utrata śledziony?
- Obniżenie odporności. Pani Heska będzie musiała bardzo uważać na wszystkie
infekcje. Ktoś się nią powinien opiekować. Ona ma kogoś oprócz pana?
- Mnie nie ma, pani profesor. Ja tylko prowadziłem dla niej pewną sprawę. Ma
narzeczonego, był z nią w samochodzie podczas wypadku.
- Nie lubi go pan.
- Nie lubię i to nie z powodów, o których pani myśli, pani profesor. To znaczy... nie
tylko z tych. Ja go poznałem i nie mam o nim dobrego zdania. A za to, że pozwolił jej
prowadzić w tym stanie i w tym upale, najchętniej dałbym mu po pysku.
- Jakbym słyszała pańskiego tatusia - mruknęła do słuchawki pani profesor. -
Szarmancki do bólu, a kiedy trzeba, umiał przyłożyć. Czy wiadomo, co się stało, że ci ludzie
znalezli siÄ™ w rowie?
- Nie mam pojęcia.
- Mogło tak być - powiedziała pani profesor z namysłem - że ona po prostu zemdlała...
- Z powodu gorÄ…ca?
- Niekoniecznie. Cholera, zawsze powtarzam, że baby w takiej wysokiej ciąży nie
powinny w ogóle prowadzić samochodów! Nigdy! Słyszał pan kiedy o żyle głównej?
- Niestety, nie miałem przyjemności.
- Nieważne. Jest taka. Macica ciężarnej kobiety siedzącej w określonej pozycji może
na nią uciskać, a to może doprowadzić do omdlenia. Oczywiście nie mamy pewności, że tak
było, ale to bardzo prawdopodobne. Chyba że ktoś na nich wpadł i uciekł, bo się wystraszył,
że spowodował wypadek.
- Chyba nie. Rozmawiałem z policją, im się wydaje, że nie było na tym tikusiu śladów
żadnych stłuczek, poza spotkaniem z przystankiem autobusowym.
- Może jak pańska klientka się wybudzi, to coś sobie przypomni.
- Pani profesor, czy ja będę mógł ją odwiedzić?
- Naturalnie. Tylko proszę tego nie robić jutro ani w ciągu kilku najbliższych dni. Ona
musi dojść do siebie. Ale jeśli pan chce, będę do pana codziennie dzwoniła.
- Nie śmiałbym prosić.
- Bez problemu, panie Jurku. Mnie będzie miło rozmawiać z synem Andrzeja. Z
Andrzejem też, niech koniecznie do mnie zadzwoni. Komórkę niech pan zapisze.
Jerzy Brański zapisał numer komórkowy i wreszcie mógł naprawdę odetchnąć z ulgą.
Była to ulga nieco wybrakowana, bo jednak Marcelina straciła śledzionę, była potłuczona,
miała te jakieś urazy - niemniej pani profesor miała rację: żyła, a mogła zginąć. Mało do tego
brakowało.
No i dziecko też uratowano.
Córeczkę tego osła.
Przyrządził sobie drinka na bazie whisky Tullamore Dew i lodu, wypił i poszedł spać.
*
Następnego dnia koło południa Alinie udało się wreszcie dodzwonić do Agnieszki, a
Agnieszce do Mikołaja Firleja.
Pierwsza była Alina, która chciała umówić córkę na rozmowę w sprawie szkoły.
Agnieszka zaprosiła dziewczynę za dwa dni, po czym poinformowała koleżankę o swoich
nieudanych próbach telefonicznego dopadnięcia Marceliny i Firleja.
- Skoro oboje zniknęli, to prawdopodobnie pojechali gdzieś, gdzie nie mają zasięgu -
wyraziła przypuszczenie Alina. - Chyba bym się jeszcze nie denerwowała.
- Może nie odczuwasz tego co ja...
- A co to takiego?
- Odczuwam palÄ…cy brak zaufania do szczurka. A dziÅ› szczurek jest mi pilnie
potrzebny celem załatwienia w przyspieszonym tempie zamiany mieszkania dla mojej
staruszki. Zwolniło się idealne dwa domy dalej, na parterze. Dostałam wprawdzie namiar na
ludzi, którzy mają tam mieszkać, ale najpierw chciałabym sprawdzić urzędowo, co można
zrobić. Teraz dodatkowo martwię się o Marcelę. Była w kiepskim stanie i moim zdaniem
wcale do końca nie wydobrzała. I nie wierzę, żeby Mikołaj się nią porządnie opiekował.
Po swojej słynnej wizycie w charakterze asysty doktora Wrońskiego przyjaciółki
wpadały jeszcze do Marceliny kilka razy, ale w końcu ona sama stwierdziła, że czuje się już
zupełnie dobrze, a z kolei Mikołaja denerwuje ich - jak to określił - nadzór kuratorski, więc
odpuściły sobie, co jakiś czas tylko dzwoniąc do Marceliny celem odbycia niewinnych
pogaduszek i przy okazji przypomnienia o antydepresantach schowanych w szufladzie.
Teoretycznie było wszystko w porządku, prochy zaczynały działać pozytywnie, tylko ten
dręczący Agnieszkę brak zaufania...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]