[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ged powstał i wsparł się dłonią o pień rosnącego koło fontanny drzewka, aby utrzymać
równowagę. Wciąż jeszcze znajdowanie słów przychodziło mu z trudem.
- Czy mam opuścić Roke, mój panie?
- Czy chcesz opuścić Roke?
- Nie.
- A czego chcesz?
- Zostać. Uczyć się. Przemóc... zło...
- Sam Nemmerle nie umiał tego zrobić. Nie, nie pozwolę ci odejść z Roke. Nic cię nie chroni
oprócz mocy tutejszych Mistrzów i wzniesionych wokół tej wyspy obwarowań, które nie
dopuszczają złych istot. Gdybyś teraz odjechał - to coś, co spuściłeś z uwięzi, znalazłoby cię
natychmiast, weszłoby w ciebie i wzięłoby cię w posiadanie. Byłby z ciebie nie człowiek, lecz
gebbeth, kukiełka spełniająca wolę tego złego cienia, który podzwignąłeś w światło dnia. Musisz
tu zostać, póki nie nabędziesz dosyć siły i mądrości, aby móc samemu się przed nim bronić -
jeśli będziesz kiedyś do tego zmuszony. Nawet teraz to coś czeka na ciebie. Niechybnie czeka.
Czy widziałeś to od czasu tamtej nocy?
- W snach, mój panie. - Po chwili Ged ciągnął dalej, mówiąc z bólem i wstydem: - Mistrzu
Geńsherze, nie wiem, co to było - to coś, co wydostało się z czarów i wpiło we mnie...
- Ja również nie wiem. To nie ma imienia. Masz w sobie wielką wrodzoną moc i użyłeś tej
mocy niewłaściwie: rzuciłeś zaklęcie, nad którym nie panowałeś, nie wiedząc, jak to zaklęcie
wpływa na równowagę światła i mroku, życia i śmierci, dobra i zła. A do tego postępku
przywiodły cię pycha i nienawiść. Czy można się dziwić, że skutek był opłakany? Wywołałeś
ducha z ciała zmarłej, ale wraz z tym duchem zjawiła się jedna z Mocy Przeciw-%7łycia. Przybyła
wezwania stamtąd, gdzie nie ma imion. Będąc złem, czynić zło za twoim pośrednictwem.
Władza, która pozwoliła ci ją przywołać, daje jej władzę nad tobą: jesteście powiązani. Jest to
cień twojej buty, cień twojej niewiedzy, który rzucasz. Czyż cień ma imię?
Ged stał chory i zmizerniały. Wreszcie odezwał się:
- Byłoby lepiej, gdybym wtedy umarł.
- Kim jesteś, aby to orzekać, ty, za którego Nemmerle oddał życie? Jesteś tu bezpieczny.
Będziesz tu mieszkał i dalej się kształcił. Mówiono mi, że byłeś zdolny. Dalej więc, zabierz się
do pracy. Wykonuj ją jak należy. To wszystko, co możesz zrobić.
Na tym Gensher zakończył i nagle zniknął, jak to jest w zwyczaju magów. Fontanna
podskakiwała w słońcu; Ged przyglądał się jej przez chwilę i słuchał jej głosu myśląc o
Nemmerlem. Niegdyś na tym dziedzińcu poczuł się słowem wymówionym przez światło
słoneczne. Teraz przemówiła także ciemność: wymówiła słowo, którego nie można było cofnąć.
Ged opuścił dziedziniec, zmierzając do swej dawnej izby w Wieży Południowej: izbę tę
trzymano dla niego pustą. Pozostał tam w samotności. Gdy gong obwieścił kolację, Ged poszedł
na dół, ale niemal nie odzywał się do innych chłopców przy Długim Stole i nie podnosił ku nim
twarzy, nawet ku tym, którzy pozdrawiali go najoględniej. Toteż po paru dniach wszyscy
zostawili go w spokoju. Samotność była tym, czego pragnął, lękał się bowiem zła, które mógłby
spowodować uczynkiem lub słowem, nie zdając sobie z tego sprawy.
W Szkole nie było ani Yetcha, ani Jaspera i Ged nie pytał o nich. Chłopcy, którym
poprzednio przewodził i nad którymi górował, teraz wszyscy go wyprzedzili, z przyczyny
miesięcy, które utracił; tej wiosny i lata uczył się więc z chłopcami młodszymi od siebie. Nie
błyszczał też wśród nich, bowiem słowa każdego zaklęcia, nawet najprostszej sztuki iluzyjnej,
wychodziły z jego ust z wahaniem, a jego ręce nie były pewne w swoim kunszcie.
Na jesieni miał udać się raz jeszcze do Wieży Osobnej na naukę u Mistrza Imion. Obowiązek
ten, którego niegdyś się obawiał, teraz odpowiadał mu, gdyż tym, czego szukał, była cisza - a
także długa nauka, przy której nie czyni się zaklęć i podczas której ta moc, o której wiedział, że
wciąż w nim jest, nie musi być ani razu przywołana do działania.
W nocy poprzedzającej jego przeprowadzkę do Wieży odwiedził go w jego izbie człowiek
ubrany w brązowy płaszcz podróżny i trzymający dębową laskę okutą żelazem. Ged podniósł się
na widok laski czarnoksiężnika.
- Krogulcze...
Na dzwięk głosu Ged podniósł oczy: to Yetch stał przed nim, krępy i kwadratowy jak zawsze;
jego ciemna, szczera twarz stała się starsza, ale uśmiech nie zmienił się. Na ramieniu Vetcha
kuliło się zwierzątko o cętkowanym futerku i jasnych oczach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • tibiahacks.keep.pl